Dzień życia konsekrowanego. Zosia była chora. By ratować życie, pojechała na leczenie do Szwajcarii. Tam, patrząc na Alpy, odkryła, że chce wstąpić do zakonu. Jednak Bóg miał nieco inne plany.
Pociągnęło mnie do felicjanek połączenie kontemplacji i służby – mówi siostra Jonasza, lubelska felicjanka. – Każdego dnia adorujemy Pana Jezusa, siłę czerpiemy ze spotkania z Nim, idziemy do potrzebujących i biednych – potwierdzają zgodnie wszystkie siostry. W ich domowej kaplicy, przy parafii św. Agnieszki w Lublinie, każda ma swoje miejsce. Na jednej ze ścian wisi portret założycielki zgromadzenia, która spogląda na swoje siostry. Znając życie Zofii Truszkowskiej, czyli siostry Angeli, dzisiejsze felicjanki wiedzą, że Pan Bóg dla każdego ma wspaniały plan, lepszy niż ten, który wymyślimy sobie sami. Matka mówiła do swoich towarzyszek, że kochającym Boga wszystko wychodzi na dobre, nawet upadki i niedoskonałości. W XIX wieku zachorowanie na zapalenie płuc było śmiertelne. Dla 16-letniej Zofii Truszkowskiej oznaczało to, że jej życie wywraca się do góry nogami. Zawsze była chorowita i wątła, więc rodzice chuchali na nią i dmuchali. By nie narażać słabego zdrowia, nawet do szkoły początkowo jej nie posłali, tylko zatrudnili w domu nauczycielkę. Dopiero kiedy rodzina przeniosła się do Warszawy, dziewczyna kontynuowała naukę w Wyższej Pensji pani Guerin. Diagnoza – zapalenie płuc – zmieniła wszystko. By ratować życie, Zofia wyjechała do Szwajcarii. Tam, chodząc po Alpach, podziwiała piękno gór. Patrząc na otaczający ją krajobraz, tęskniła za jego Stwórcą. W młodej głowie rodziła się myśl o życiu kontemplacyjnym. W ówczesnych czasach zakonem, który realizował to pragnienie, były wizytki. Zdrowie udało się podratować, więc Zofia wróciła do Polski. O swoim pragnieniu życia w zakonie powiedziała spowiednikowi. Ten jednak poradził jej, żeby na razie nie podejmowała żadnych decyzji i zajęła się chorym ojcem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.