Lwowskiemu programiście granat urwał w Kijowie rękę. Nie żałuje, bo wie, że taka okazja na zmiany na Ukrainie może się więcej nie przytrafić.
Teraz Andrij czuje się dobrze. Jest poobijany, dostał odłamkiem w klatkę piersiową (uderzeni zamortyzowała kamizelka kuloodporna), ma poparzoną twarz. No i ręka, której brak odczuwa. Jednak z amputacją dawno się pogodził. – Już gdy schodziłem ranny po walce miałem świadomość, że wiele z mojej ręki nie będzie. Teraz czuję się dobrze, cieszę się, że wszystko się goi, że nie było żadnych powikłań. Gdy szliśmy na Majdan wiedzieliśmy, że możemy zostać ranni, ale wiedzieliśmy też, że władza nie rozumie innego języka, niż siłę – tłumaczy. W walkach zginęło dwóch jego kolegów, jednak woli mówić o radości z tego, że inni, choć ranni, są żywi. – Moi chłopcy śmieją się, że miałem szczęście, bo może właśnie dzięki temu żyję – mówi. Faktycznie: tego dnia w Kijowie zginęło 5 osób. Andrija ominęła także masakra z 20 lutego.
Zmiany potrzebne od zaraz
Pytam go o scenę, która rozegrała się kilka dni temu we Lwowie. Członkowie Berkutu na kolanach prosili mieszkańców o wybaczenie. – Dobrze, że przepraszają, ale na przeprosinach się nie skończy. Trzeba będzie osądzić winnych przelewu krwi – mówi. Dodaje także, że trzeba Berkutowcom przebaczyć i nie można skupiać się na odwecie. – Wszyscy mówią, że teraz trzeba zresetować władzę. Problem w tym, że nie możemy tego zrobić, bo nie mamy kadr, które mogłyby zastąpić starych ludzi. Niestety, na Ukrainie całe społeczeństwo było powiązane z machiną korupcyjną. Nie mamy nawet normalnego kandydata na prezydenta, bo by wyłonił się już podczas rewolucji. Do rządu wchodzą ludzie bez społecznego zaufania – tłumaczy.
Jednak nie ma w nim zgorzknienia. Jest za to wielka nadzieja na lepsze. – Ukraina potrzebuje modernizacji i budowy społeczeństwa obywatelskiego. Muszą powstawać oddolne organizacje: ekologiczne, chrześcijańskie, filozoficzne, jakiekolwiek, żeby społeczeństwo rosło i nie zbaczało na kryminalną ścieżkę. Polska jest dla nas wielkim wzorem: gdy przyjeżdżaliśmy do was w latach 90-tych, widzieliśmy bałagan w gospodarce, to, że u was było gorzej, niż u nas. Teraz u nas jest gorzej niż u was – opowiada. Jak twierdzi, „najważniejsze, że ludzie przestali się bać”. – Sami widzieliście, jak w całym kraju padały pomniki Lenina. Dopiero teraz ludzie zaczęli rozumieć, co jest prawdziwą wartością. Nie możemy skupiać się tylko na konflikcie, musimy szukać dróg wyjścia z tej sytuacji. Potrzebna jest ogromna praca wychowawcza, za którą odpowiedzialni jesteśmy my, harcerze – dodaje. Dlatego nie chce czekać z powrotem na Ukrainę, choć mógłby (a może nawet powinien) spędzić w Polsce więcej czasu na rekonwalescencji. – Rękę mam opuchniętą, protezę będę mógł założyć dopiero za 2-3 miesiące. Polscy przyjaciele z „Solidarności” zaproponowali zakup protezy tymczasowej dla mnie, ale i tę będzie można założyć dopiero za miesiąc. A ja nie mogę czekać: czuję, że powinienem być tam, gdzie jest dużo roboty, a nie tu i jeść pomarańcze. Dlatego z protezą, czy bez protezy, jutro wracam do siebie – mówi z uśmiechem. Na początku na pewno zaangażuje się znów w samoobronę, która pilnuje porządku w miastach zamiast skompromitowanej policji. Co będzie potem, się zobaczy. Rewolucja jeszcze się nie skończyła.
Rozmowa została przeprowadzona 27 lutego.
Bardzo dziękuję Ludzie Babijchuk za pomoc przy pracy nad tym artykułem.