Informacja o planowanej nikczemnej - jak podkreślają nawet ludzie niemający wiele wspólnego z Kościołem - akcji obiegła najpierw Lublin, a potem już cały kraj.
Billboardy z Karolem Wojtyłą, jego wymyśloną przez SB konkubiną i synem opatrzone podpisem "Papież rozbitej rodziny" mają rzekomo zawisnąć 1 kwietnia gdzieś w Lublinie, ale - "ze względów bezpieczeństwa" - Fundacja Ateizm-Świeckość-Antyklerykalizm nie podaje konkretnego miejsca. Zastanawia mnie, o co tak naprawdę chodzi antyklerykalnej fundacji? Gdyby billboard chciała wywiesić, to pewnie by wywiesiła bez wcześniejszego informowania. Ale po co wieszać, skoro to samo można osiągnąć poprzez puszczenie tzw. przecieku do jednego medium? Informacja o planowanej akcji zostaje nagłośniona. Podchwytują ją kolejni słusznie oburzeni. Zaczyna krążyć po sieci. Staje się głównym tematem do rozmów zarówno wśród tych, dla których jest po prostu "świństwem", "hańbą dla miasta" czy też "ostentacyjną próbą dyskredytacji autorytetu", ale także wśród tych, którzy z pewnym niedowierzaniem, ale jednak, zaczynają wątpić w papieża Polaka. A wszystko to - można rzec - w przeddzień kanonizacji Jana Pawła II. Zapewne nie przypadek.
A gdyby tak nikt nie zareagował na ten kontrolowany prasowy "przeciek"? Gdyby tak gazeta, która pierwsza otrzymała informację o skandalicznym pomyśle, po prostu wywaliła ją do śmieci jako nie wartą poświęcenia jej ani kawałka cennego miejsca? Fundacja tak naprawdę zapewniła sobie zdecydowanie większy rozgłos dzięki informacji o akcji niż dzięki samej akcji. Dziś abp Stanisław Budzik dobitnie skomentował planowane przedsięwzięcie antyklerykałów, mówiąc, że media nadają rozgłos sprawie, której powinniśmy się wstydzić. Nic dodać, nic ująć.