Z księdzem Ryszardem Jurakiem, proboszczem parafii pw. Świętej Rodziny w Lublinie, koordynatorem wizyty papieża Jana Pawła II w 1987 roku na lubelskich Czubach rozmawia Patrycja Sanecka.
Patrycja Sanecka: Mam wrażenie, że zbyt mało promuje się związek Karola Wojtyły z Lublinem. Uważa Ksiądz, że Lublin to miasto papieskie?
Ks. Ryszard Jurak. Tak, Lublin jest miastem papieskim. Trudno powiedzieć, czy zbyt mało się promuje związki papieża z Lublinem. Jednak warto podkreślić, że władze samorządowe uczyniły ojca świętego honorowym obywatelem miasta. A dlaczego? Bo był związany z Lublinem poprzez ponad 20 lat pracy na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Sama jego obecność w Lublinie z wizytą duszpasterską w 1987 roku już powinna czynić z Lublina miasto papieskie. O parafii Świętej Rodziny mówi się, że to parafia papieska.
Czy to prawda, że na spotkanie z papieżem 9 czerwca 1987 roku na terenie tej budującej się wtedy parafii przygotowaliście sektory aż dla 1,5 mln osób?
Tak było. Na spotkanie z Janem Pawła II na Czubach w Lublinie przybyło ponad milion wiernych. Było dużo negatywnej propagandy, że będzie ciasno, że się ludzie nie zmieszczą, że będzie niebezpiecznie itd. Różnymi informacjami karmiono wtedy ludzi. Ale ci, którzy chcieli widzieć ojca świętego i razem z nim przeżyć Eucharystię, i tak przyszli.
Ludzie mieli 12 godzin, żeby się gromadzić na placu.
Oni już od północy się zbierali, a od rana ciągnęły tłumy. Ze wszystkich stron, dosłownie z pól, od lasu, ulicami, od miasta – wszędzie nieprzebrane tłumy. To jednak ponad milion ludzi. Sektory zostały zamknięte o 14.00. Każdy sektor stawał się takim Kościołem. Byli wierni i kapłani. Ludzie się spowiadali, śpiewali, modlili, każdy sektor na swój sposób.
Wspomina Ksiądz w kronice parafialnej, że ta wizyta papieża to było ogromne przedsięwzięcie. Dziękuje Ksiądz władzom państwowym, wojewódzkim, miejskim, milicji, służbom bezpieczeństwa…
No oczywiście! Takie przedsięwzięcie wymagało współpracy, zarówno środowisk kościelnych, jak i władz miejskich. Wszyscy musieliśmy być zaangażowani. I byliśmy. To było wspólne dzieło jednoczące nas jako Polaków, mimo różnic światopoglądowych i orientacji politycznych. Wszystkim bardzo zależało, a czas był krótki, żeby przygotować taką wizytę. Proszę sobie wyobrazić, że trzeba było wykopać 12 tysięcy dołków i zrobić 38 km płotu, pozyskać żerdzie z lasu, okorować. To wszystko zrobili ludzie w ciągu miesiąca.
Czy to prawda, że modliliście się o wizytę papieża w waszej parafii?
Modliliśmy się w tej intencji. Najważniejsza była modlitwa. Bo wizyta papieża ma przede wszystkim wymiar religijny. To pielgrzymka. Organizatorzy mieli do dyspozycji i do wyboru wiele miejsc, a nam bardzo zależało, żeby to było tutaj. Decyzja do nas nie należała, trzeba było modlitwy. Może Duch Święty natchnął abp. Bolesława Pylaka? Zadzwonił do mnie i mówi: „Ty interesowałeś się przyjazdem papieża do Lublina. Weź plan, inżyniera, objedźcie Lublin i na planie zaznacz, gdzie mógłby być przyjęty ojciec święty, gdzie mogłaby zostać odprawiona Msza św. dla przynajmniej miliona ludzi”. Od razu tej samej niedzieli pojechaliśmy i obejrzeliśmy wszystkie dostępne miejsca. Przyjęliśmy schemat „plusów” i „minusów” dla danego miejsca.
Czuby nie miały żadnych „minusów”?
Same plusy, nie ma minusów! Tak napisałem. Najważniejszy plus był taki, że ja chciałem to zrobić i oddać się temu. Jak przyjechali z wydziału bezpieczeństwa, pan Chochorowski i cała ekipa, to padło pytanie: „Co to ksiądz powypisywał, że papież może być tylko na Czubach?”. W pół godziny wybudowaliśmy podium, oni weszli na tę wysokość, na której później stał Jan Paweł II, zobaczyli panoramę miejsca, całe zaplecze: plebanię, jezdnię dwupasmową, ośrodek zdrowia – wszystko było na miejscu.
Czyli to było najlepsze miejsce i taka decyzja zapadła?
Taka decyzja zapadła. Jak przyjechał ojciec Tucci z Watykanu, który był odpowiedzialny za bezpieczeństwo ojca świętego, tak samo wyszedł na podium, tylko lepsze zbudowaliśmy, spojrzał i nawet nie chciał jechać oglądać innych miejsc. Zobaczył, że to jest najlepsze. Zszedł z podium i mi pogratulował. Sprawa była jasna. Trzeba było tylko zatwierdzić decyzję w Warszawie. No i wtedy zaczęliśmy się już bezpośrednio organizować. Wiedziałem, że trzeba pozyskiwać drewno na słupki, na podium, na płoty. Podium musiało być bardzo duże, bo podczas uroczystości święcenia kapłańskie przyjęło 50 diakonów, więc oni musieli się na nim położyć, tak jest w liturgii święceń. Zdążyliśmy na czas ze wszystkim.
Jak długa była wizyta ojca świętego w tym miejscu?
Gdzieś po godz.15.00 papież przyjechał na miejsce, skorzystał z pokoju osobistego, w którym się zatrzymał. Ten pokój to było miejsce, w którym chciał się skupić w ciszy. No i o godzinie 16.00 zaczęła się liturgia. Trwała do 18.00. Był wtedy straszny deszcz. Po Mszy św. przyszedł na plebanię na jakieś pół godziny. W jednym z pokoi była kolacja. Był zaproszony ksiądz Kuzia z Tatar. Zaprosiłem go, bo byłem mu wdzięczny za jego pomoc. Mówię: „Chodź, Zbyszek, będziemy razem, ojciec święty w środku, my po bokach”. Po lewej stronie miałem księdza prymasa Józefa Glempa. Rozmawialiśmy z papieżem o sprawach parafii, kościoła i takich osobistych. Normalna rozmowa, jakbyśmy się znali całe życie. Ja osobiście papieża znałem już wcześniej, kiedy przyjeżdżał do Lublina jako profesor, kiedy pracował na KUL-u. W seminarium służyłem mu do Mszy św., gdy był kardynałem. Później, jak został papieżem, to śledziłem wszystko, co robił, gdzie pojechał. Czytałem wszystko, co napisał. Tym żyłem.
Po wizycie wierni szybko opuścili plac?
Dość szybko. Bo lało. To było oberwanie chmury. Ludzie przemokli, ale byli szczęśliwi. Każdy, kto wspomina to wydarzenie, pamięta, że zmókł, ale był szczęśliwy – bo był blisko Jana Pawła II. Jak się zakończyła wizyta, to napisałem w kronice: „A dziś już cisza, wszystko rozważamy w sercu…” i wielokropek, bo trudno było pisać, kiedy to był ogrom niesamowitych wrażeń.
Ten krzyż, który znajduje się obok kościoła Świętej Rodziny, to ten sam, przy którym wybudowaliście podium dla ojca świętego?
Tak. Pielgrzymka odbywała się w ramach Kongresu Eucharystycznego i wszystkie jej stacje nawiązywały do poszczególnych sakramentów świętych, u nas przypadł sakrament kapłaństwa.
To musiało być niezwykłe spotkać świętego człowieka.
Trzeba pamiętać, że już wtedy byliśmy świadomi, ja przynajmniej zawsze, że „ojciec święty” to nie był tylko tytuł honorowy, że Wojtyła to był autentycznie święty ojciec.
Co się czuje, gdy się siedzi obok takiej osoby jak Jan Paweł II?
Czułem ogromną emanację ciepła, miłości, bliskości.
Uśmiecha się Ksiądz na te wspomnienia…
Zawsze się uśmiecham i zawsze to wspominam z sentymentem. Kiedy ojciec święty zachorował, modliliśmy się tutaj w kościele cały czas. Kiedy przyszła wiadomość, że umarł, w ciągu pół godziny kościół wypełnił się po brzegi. Odprawiliśmy wtedy z księżmi Mszę św. dziękczynną. Później ludzie trwali na modlitwie przed tym pamiętnym krzyżem z placu spotkania w 1987 roku. W dzień pogrzebu tutaj było tak dużo ludzi, że jezdnie obok kościoła zostały wyłączone z ruchu. Musiałem dostawiać cały czas głośniki, żeby wszyscy słyszeli. Trwaliśmy cały czas na modlitwie. Po pogrzebie nasi harcerze zebrali ponad 83 tysiące wypalonych zniczy.
Pogrzeb przeżyliście wspólnie, kanonizację też tak będziecie przeżywali?
I pogrzeb, i beatyfikację. A na kanonizację już mamy cały program! Od rana do nocy będzie modlitwa. Będziemy też razem przeżywali uroczystości z Watykanu dzięki telebimom zainstalowanym w kościele.