Chcieliśmy zostać mistrzami słowa. Każde z nas wybrało sobie nawet profesję pasującą do podjętej przez nas gry.
Chcieliśmy zostać mistrzami słowa. Każde z nas wybrało sobie nawet profesję pasującą do podjętej przez nas gry. Przyszły polonista, przyszła pani logopeda. Nawet miejsce sprzyjało refleksji. Siedzieliśmy naprzeciw siebie, między słowami i w „Między słowami”. Mała, cicha kawiarenka z mnóstwem książek, pyszne lody i nasza gra. Nigdy bym nie pomyślała, że Lublin może przypominać mi małe włoskie miasteczko, schowane daleko, a jednak tak bliskie.
W spokojnej, wieczorowej scenerii, pod koniec lata, naszła nas chęć gry słowami. Nietypowe to teraz, prawda? W czasach gdy jest tyle batalii o słowo lub wręcz przeciwnie, nie troszczymy się o nie wcale, myśmy po prostu chcieli się bawić. Nie dbaliśmy czy puryści drżą nad regułami, a szarzy ludzie mówią „włanczać” zamiast „włączać” czy „wogle” zamiast „w ogóle”. Choć, zapewniam, to denerwuje nas obydwoje. Nie wsłuchiwaliśmy się w melodię krzykliwej wymowy z lubelskiego targu ani nie odpowiadaliśmy na echa pełnej wulgaryzmów ulicy Lubartowskiej. Chcieliśmy po prostu powalczyć na słowa. Zobaczyć, kto z nas będzie lepiej odnajdywał się w roli twórcy, a przez to zdobędzie więcej punktów. Poczuć satysfakcję z ułożenia wyrazu zaledwie z kilku liter. Zagrać.
Chciałam wygrać. Chciałam, by choć jedno dziecko nauczyło się poprawnie artykułować głoskę „r”, by nie było wyśmiewane przez kolegów. Chciałam, żeby czteroletni chłopiec na placu zabaw mógł zawołać „mamo!” zamiast wyciągać rączki i płaczliwie kwilić. Chciałam zobaczyć dumę w oczach dziecka, że wreszcie, że w końcu mówi jak inni. Chciałam wygrać. Chciałam by choć jeden dorosły poczuł się lepiej i pewniej podczas wygłaszania przemowy. By nie seplenił przy wypowiadaniu kolejnych głosek, co tak często przydarza się teraz i radiowym dziennikarzom! Chciałam, by lubelski taksówkarz nie wstydził się tego, że się jąka i mógł spokojnie zacząć i skończyć pytanie „gdzie chciałaby pani jechać”. Chciałam wygrać. By nie było niedopowiedzeń, manipulacji słowem, ale żeby się nie rozwlekać, nie męczyć. Być w punkt. Kolejny punkt na liście.
Chciałam wygrać. Chciałam by nie tylko aktorzy na scenie, językoznawcy czy poloniści doceniali polski język. By pomiędzy niezgrabne, płaskie wyrazy można było włożyć te smukłe, z wibrującą barwą. Żeby ludzie wsłuchali się w melodię swojego głosu, tego jak pięknie brzmią głoski, gdy oni je wypowiadają. Logopedia! Dopisałam sobie 100 punktów do naszej gry, choć w końcu tej w kawiarni nie wygrałam.
Ułożenie wyrazu z rozsypanych literek nie jest proste. Zabiera mi sporo czasu. Jak ułożenie w głowie wszystkich głosów usłyszanych dzisiaj. Te wszystkie uliczne „se”, choć powinno być „sobie”, dziecięce „psze” zamiast „proszę”, ale i te krągłe, poprawne, brzmiące. Jedno wiem na pewno- ile ludzi, tyle głosek. Każdy z nas inaczej mówi, nadaje inny ton swoim spółgłoskom. Znak zapytania na końcu kostki do gry. Pytanie?
Chcieliśmy zostać mistrzami słowa. Chcieliśmy chyba coś zmienić, ułożyć sobie i innym w głowach nowe słowa, podbudować polski język. Chcieliśmy wygrać, zdobyć punkty. Nie tylko w Lublinie, podczas gry w kawiarni. Nie tylko wieczorem i nie tylko pod koniec lata. Nie ważne kto wygra lub wygrał. My dwoje, którzy chcemy dbać, by nasz język był dobrze używany i właściwie nam służył… My dwoje, zapomnieliśmy i w kawiarni nie przeczytaliśmy instrukcji gry.