Krzysztof Żuk został wybrany prezydentem Lublina już w I turze. Trudno przegrać wybory, gdy przekonuje się mieszkańców, że „zasługują” na nieograniczone wydatki.
Oglądając w niedzielę „Wieczór wyborczy” w jednej ze stacji telewizyjnych uszom nie wierzyłem. Zapytany przez dziennikarza o dług miasta sięgający sumy ponad 1 mld złotych, prezydent Krzysztof Żuk powiedział: Tak, ale proszę pamiętać, że odziedziczyłem dług w wysokości 700 mln zł i dołożyłem tylko 400 mln, uzyskując dzięki temu dodatkowe środki w ramach unijnych dotacji.
W tej krótkiej wypowiedzi streszcza się tajemnica wysokiego poparcia dla prezydenta Żuka. Nie da się ukryć, że miasto się rozwija – niestety, za cenę ogromnego długu. I wydawania pieniędzy także na pomniki władzy, takie jak Stadion Miejski. Problemy ze spłatą zaczniemy odczuwać, gdy już za kilka lat skończą się unijne pieniądze – ale wtedy to może już nie być problem prezydenta Żuka. Stąd nasza kampania wyborcza była nietypowa: władza przekonywała, że mieszkańcy „zasługują” na kolejne wydatki, cała opozycja namawiała do mniejszych bądź większych oszczędności. Gdybym był starym-nowym włodarzem miasta, tak właśnie bym podsumował niedzielne wybory: wygrała odwaga lawinowego zadłużania, przegrało tchórzostwo oszczędności.
Choć nie są jeszcze znane pełne wyniki wyborów do rady miasta (wygląda na to, że „obozowi prezydenckiemu”, czyli Platformie Obywatelskiej i Wspólnemu Lublinowi może nie starczyć mandatów do spokojnego rządzenia – o ile ten drugi komitet w ogóle wprowadzi kogoś do rady), już obserwując wstępne wyniki głosowania na prezydenta widać, że sromotną porażkę poniosła kandydatka Lubelska Lewica Razem (SLD i TR), Dorota Polz-Gruszka. Otrzymując 2,6 proc. głosów zajęła ostatnie miejsce, przegrywając nawet z przedstawicielami Nowej Prawicy i Ruchu Narodowego. Polz-Gruszka jako jedyna (poza może jeszcze Marianem Kowalskim) podnosiła w kampanii kwestie obyczajowe, namawiając do fundowania z budżetu miasta in vitro. W konserwatywnym Lublinie na tego typu postulatach nie da się zbić kapitału politycznego. Może ta nauczka pomoże lewicy, która prócz tego typu niefortunnych, delikatnie mówiąc, postulatów, prezentowała dość ciekawe podejście do miasta, zejść na ziemię.