– Byłam wyrzucana z domu, wyzywana, czasami też bita – opowiada pani Monika, która w Specjalistycznym Ośrodku Wsparcia dla Ofiar Przemocy próbuje poskładać swoje życie.
Wstyd
Za pierwszy kontakt z osobą, która doświadcza przemocy, odpowiada pracownik socjalny Teresa Czechowska. Ma ogromne doświadczenie. – Obserwuję zwłaszcza kobiety. Są zastraszone, zazwyczaj bez pieniędzy. Od dzieciństwa w ich domu były alkohol i agresja. Po jakimś czasie w warunkach bezpieczeństwa otwierają się i próbują pokonać bariery, które wcześniej były nie do przejścia. Kobiety z małych miejscowości wstydzą się atmosfery we własnym domu. Żyją latami w ciągłym strachu o siebie czy o swoje dzieci – mówi Teresa Czechowska, pracownik socjalny. – Zazwyczaj dzieje się tak, że przemoc rodzi przemoc. Dzieci, które obserwowały znęcanie się nad matką, bardzo często kiedy dorosną wcielają się w rolę jej katów – dodaje. Ofiary przemocy przebywają w ośrodku przez trzy miesiące. Jeżeli w tym czasie nie wróciły do właściwej kondycji, ich pobyt jednorazowo przedłużony jest o kolejne trzy miesiące.
Nie tylko przepisy
– Zazwyczaj praca specjalistów z osobą pokrzywdzoną powoduje, że zaczyna ona właściwie funkcjonować. Osoby te potrafią już samodzielnie pójść do urzędu, upomnieć się o coś lub właściwie ocenić postępowanie osoby, która do tej pory je krzywdziła – tłumaczy pracownik socjalny. – Należy też pomyśleć o sytuacji dzieci, które wychowują się w atmosferze przemocy. Dziecko niczego nie zgłosi, jest w najtrudniejszym położeniu. Najczęściej najmłodsi znoszą ubliżanie, poniżanie oraz wyzwiska. To powoduje życie w ciągłym strachu, poczuciu braku bezpieczeństwa i niską samoocenę. Same przepisy niczego nie załatwią. Jeśli rodziny będą spełniać prawidłowo swoje funkcje, tym mniej będzie problemów – podsumowuje Czechowska. Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Lublinie finansowany jest z budżetu państwa. Nie ma w związku z tym rejonizacji. Kierownik placówki ma obowiązek przyjąć każdego, kto potrzebuje pomocy, nawet jeśli nie mieszka na Lubelszczyźnie. Ośrodek posiada miejsca dla 25 osób. Finansowanie z budżetu państwa nie oznacza dla tej instytucji pełnego bezpieczeństwa. – Mamy swoje problemy. Budynek, jaki otrzymaliśmy od miasta, do najmłodszych nie należy. Ponadto wszystko działa tu na energię elektryczną, łącznie z ogrzewaniem. Zawsze modlimy się o lekką zimę – mówi Agnieszka Bujko. – Bez wsparcia fundacji SOS Ziemi Lubelskiej oraz prywatnych osób nie bylibyśmy w stanie się utrzymać – tłumaczy pani kierownik.
Fundacja prowadzi dom samotnej matki oraz schronisko i noclegownię dla bezdomnych kobiet przy ul. Bronowickiej w Lublinie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się