Reklama

    Nowy numer 11/2023 Archiwum

Doświadczanie cudów

Armine Ożga-Margaryan przyjechała do Polski jako 11-letnia dziewczynka. Dla jej rodziny decyzja o opuszczeniu Armenii była jedną z najtrudniejszych w życiu.

WArmenii żyło się ciężko. Kraj targany wojnami, biedą, brakiem perspektyw przerażał młodych ludzi. Rodzice Armine pracowali, więc jej rodzina nie była w najgorszej sytuacji. Mama była krawcową w teatrze, a ojciec kierownikiem scenografii w operze w stolicy kraju Erywaniu. – Moi rodzice czekali na pracownicze mieszkanie przez wiele lat. To było ich wielkie marzenie, by nasza rodzina miała własny kąt. Kiedy w latach 80. XX wieku mama była pierwsza na liście oczekujących, Armenię dotknęło trzęsienie ziemi. Było wiele zniszczeń. Wszystkie budowane mieszkania, które ocalały, poszły dla tych, którzy stracili dach nad głową. My nie straciliśmy. Potem upadł komunizm i mieszkanie trzeba było zwyczajnie kupić. Rodzice zbierali pieniądze, znaleźli mieszkanie, wpłacili zaliczkę. Wtedy przyszła denominacja pieniądza i utrata jego wartości. Ludzie, którzy sprzedawali mieszkanie, wycofali się. Oddali rodzicom zaliczkę, ale ona była już bez wartości. Tak było ze wszystkim. Nagle za pieniądze, które się zarabiało, nie można było nic kupić. Zaczęła się jeszcze gorsza bieda. To zmusiło rodziców do szukania jakiegoś rozwiązania. Za namową ciotki, która jeździła na handel do Polski, postanowili wspólnie wyjechać – opowiada Armine.

Ciotka obiecywała, że jej znajoma rodzina z Łodzi, gdzie zwykle się zatrzymywała, pomoże im w urządzeniu się w Polsce, a Łódź to kolebka włókiennictwa i ma kilka teatrów, więc z pewnością rodzice jakoś załapią się do pracy.

Nowy świat

Armine wyjechała z rodzicami, w Armenii został 5-letni brat. – Rodzice bali się go zabierać, bo nie wiedzieli, co tu zastaną. Znaleźliśmy się w obcym kraju, bez znajomości języka i środków do życia. Polacy mówili na nas Ruskie, nie rozróżniając Rosjan od Ormian. Było bardzo trudno, ale dzięki życzliwości wielu Polaków i Bożej opatrzności udało się nam w Polsce stworzyć drugi dom – opowiada Armine. Ich wycieczka, bo tak oficjalnie dostali się do Polski na wizie turystycznej ważnej siedem dni, przyjechała do Puław. – Nie wiem w zasadzie, dlaczego Puławy. Przewodnik, który nas wiózł, zostawiał Ormian właśnie tutaj. Tu też ciotka oznajmiła nam, że dalej nie jedzie, więc Łódź odpadła. Wynajęliśmy wspólnie z ciotką, jej wnuczką i zięciem pokój. Rodzice zaczęli rozglądać się w nowej rzeczywistości. Żeby z czegoś żyć, stanęli na targu i handlowali. Dla nich, po pracy w teatrze i operze, była to degradacja, ale w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, liczyły się nie ambicje, tylko walka o przeżycie – opowiada Armine. Ona także chodziła z rodzicami na targ. – Wolałam stać cały dzień na targu, niż zostać sama w domu. Polskiego nie rozumiałam, więc oglądanie TV było nudne, internetu wtedy nie było – wspomina. Na targu rodzinę obserwowała pewna Polka, która z czasem zaczęła namawiać rodziców Armine, by posłali ją do szkoły. – Rodzice się obawiali, bo byliśmy w Polsce nielegalnie, a ja nie znałam polskiego. Jednak gdy pani Zuzanna zaproponowała, że porozmawia z dyrektorką szkoły i przygotuje mnie do podjęcia nauki, zgodzili się. Tak po kilku miesiącach przygotowań trafiłam do piątej klasy, choć ze względu na wiek powinnam być w szóstej – wspomina Armine.

Polska – drugi dom

Skończyła szkołę podstawową i zdała egzaminy do liceum. – Wciąż byliśmy nielegalnie, więc nie miałam żadnych dokumentów, ale w liceum pani dyrektor popatrzyła na mnie, zapytała, co ma ze mną zrobić, i zgodziła się mnie przyjąć. Podobna sytuacja zdarzyła się, gdy zdałam na studia, choć wtedy właśnie po 10 latach możliwe było zalegalizowanie naszego pobytu. Pani dziekan przyjęła mnie na studia i zgodziła się poczekać na mój paszport. Dzięki życzliwości wielu Polaków udało się nam przetrwać najtrudniejszy okres w naszym życiu. A było różnie. Najbardziej palącą sprawą na początku było przywiezienie do Polski brata Armine. – Nie można było po niego pojechać, bo nie mieliśmy ważnej wizy. Ktoś musiał przywieźć go na granicę polsko-ukraińską, ale już na granicy musieli odebrać go rodzice. To mogło oznaczać deportację. Mimo wszystko po ponad roku rodzice podjęli ryzyko i jakimś cudem nikt na granicy nie sprawdzał taty, a brat do nas dołączył – opowiada. Podobnych cudownych sytuacji przez 10 lat nielegalnego pobytu było kilka. – Rodzice wynajęli pierwsze samodzielne mieszkanie od jakiegoś pana. Któregoś razu przyszła do nas policja. Okazało się, że to mieszkanie ma nieuregulowaną sytuację prawną i kłócą się o nie mąż z żoną. Policja nie sprawdzała nam dokumentów, poprosiła tylko, byśmy się wyprowadzili. To kolejny cud – mówi Armine. Rodzina jest przekonana, że czuwała nad nią Boża Opatrzność. – Rodzice do dziś mieszkają w Puławach. Ja wyszłam za mąż za Polaka, urodziłam córkę, stworzyliśmy rodzinę. I choć tęsknię czasami za Armenią, Polska stała się moim domem – opowiada.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy