Propagatorzy tego typu haseł uważają chyba, że osoby uczęszczające na lekcje religii zostawiają rozum za drzwiami, gdzieś na korytarzu.
Pojawienie się na Lubelszczyźnie billboardów fundacji „Wolność od religii” ma wnieść równość w szkole. Równość między lekcjami religii a etyki, a w zasadzie równość poprzez zniesienie lekcji religii w szkole. A moja opinia jest taka, że billboardy informują de facto, iż mieszkańcy tego regionu są zniewoleni przez państwo, szkołę no i wreszcie przez Kościół katolicki.
Uważam przy tym, że każdy ma prawo wydawać swoje pieniądze w sposób dowolny. Nawet na billboardy, z których sam będzie dumny i zadowolony, nawet jeśli innych to drażni.
Nie rozumiem tylko, dlaczego tworzy się sztuczne problemy. To takie nieustanne „bicie piany”. „Religia w szkole to dyskryminacja, a etyka to wyzwolenie” - przecież to zupełna bzdura. Propagatorzy takich haseł uważają chyba, że osoby uczęszczające na lekcje religii zostawiają rozum za drzwiami, gdzieś na korytarzu.
Przecież oba przedmioty są dobrowolne. Żaden z nich nie jest obowiązkowy dla ucznia. Z drugiej strony uczeń może wybrać oba: religię i etykę.
Ministerstwo Edukacji Narodowej w Informacji w sprawie zasad organizowania nauki religii i etyki w roku szkolnym 2014/2015 informuje: „Od 1 września 2014 r. przestaje obowiązywać dotychczasowe ograniczenie co najmniej trzech uczniów, dla których organ prowadzący tworzy grupę międzyszkolną lub pozaszkolny punkt katechetyczny. Oznacza to, że zajęcia z etyki lub religii (określonego wyznania) są organizowane nawet dla jednego ucznia. W takim przypadku wskazane jest, aby zajęcia z etyki odbywały się w szkole, w której uczeń ten spełnia obowiązek szkolny lub obowiązek nauki”.
Moim zdaniem problem dotyczy poziomu prowadzenia obu przedmiotów, podręcznika i programu nie zaś jakiegokolwiek przymusu. Oba przedmioty nie powinny stać w opozycji do siebie. Poza tym, szkoła ma służyć uczniom, a nie nauczycielom czy katechetom. A za uczniów (niepełnoletnich) odpowiadają rodzice, więc to oni podejmują decyzję najlepszą dla swoich dzieci. Jeśli zaś tak nie postępują - to trzeba kampanię billboardową skierować właśnie do rodziców.
Najlepsza jest sprawa z ankietą, którą fundacja przeprowadziła w niektórych szkołach na Lubelszczyźnie. Skierowano pytanie do dyrektorów czy lekcje religii powinny być obowiązkowe w szkole? Przecież to marnowanie papieru, skoro wiadomo, że lekcje religii obowiązkowymi nie są. Drugie pytanie: „Czy polska szkoła powinna być neutralna światopoglądowo?” - rozbawiło mnie, przyznam, ale po chwili powróciło zażenowanie.
Mamy wreszcie wiosnę. Ale fundacja ma problem z jasełkami w szkole. Przecież to zagrożenie dla.. rozumu, neutralności światopoglądowej i wszystkiego na raz. Dobrze przygotowane jasełka mogą być świetna lekcją humanizmu, natomiast zakazywanie większości przez mniejszość odniesienia do wartości religijnych jest absurdem i nie ma nic wspólnego z neutralnością. Wygląda to raczej na walkę z wolnością sumienia i wyznawaną religią, żeby zapanowało „neutrum”, które neutralne nigdy nie będzie. Przecież i sama fundacja, która domaga się neutralności - neutralną nie jest.
Neutralność światopoglądowa w najbardziej neutralnym znaczeniu słowa „neutralność” może doprowadzić do tego, że uczeń będzie miał problem chociażby z polonistą, który podczas zajęć skupi się bardziej na promocji twórczości Gombrowicza i Prousta aniżeli na twórczości Manna czy Tołstoja. To też będzie promocja czyjegoś „nieneutralnego” światopoglądu.
„Nie chcę, ale muszę”, „Etyka uczy myśleć”, „Równość w szkole” - to trzy hasła, które pojawią się na ok. 20 billboardach fundacji. Czy warto się tym zajmować i komentować? Moim zdaniem warto, bo komentowanie tego tematu jest pożyteczne dla wszystkich stron tego sporu. Potrzeba rozmowy, wyważonej dyskusji, tym bardziej, że zasada demokratycznej większości już dzisiaj nie wszystkich przekonuje. Obie strony powinny jednak używać rozumu.
A tak zupełnie na koniec. Nigdy nie były dla mnie stresujące jasełka w szkole. Problem zaczynał się gdy miałem wystąpić z wierszem podczas akademii patriotycznej, na którą do szkoły przychodzili oficjele i działacze polityczni, którzy byli dla mnie obcy, a potem przemawiali do mnie i moich rówieśników - czy tego chcieliśmy czy nie.
Uważam, że to rodzice powinni decydować w porozumieniu z dziećmi, z jakim światopoglądem chcą mieć do czynienia w szkole i poza nią.
Dzisiaj nikt nikogo nie jest w stanie zmusić do czegokolwiek. Nawet do myślenia.