Prezydent-elekt Andrzej Duda dziś przyjmuje gratulacje, ale szybko będzie musiał zmierzyć się z obietnicami, które złożył tej wiosny.
„Duda prezydentem” - takim zdaniem, poszerzonym jedynie o znak zapytania, opatrzyłam komentarz 14 dni temu wieczorem, gdy sondaże wskazały prowadzenie Andrzeja Dudy po pierwszej turze wyborów. Przy założeniu, że prognozy z 24 maja znajdą potwierdzenie w oficjalnym komunikacie Państwowej Komisji Wyborczej, trafne okazało się przypuszczenie, że Bronisław Komorowski nie przejmie większości elektoratu Pawła Kukiza.
Urzędujący prezydent nie był stanie też zmobilizować dużej części platformerskiego i lewicowego elektoratu, która została w domach, a gdyby stawiła się przy urnach, mogłaby zadecydować o reelekcji. Zresztą, 44% obywateli, którym jest wszystko jedno, kto jest głową państwa, to wstyd w Europie.
A Andrzej Duda? Przede wszystkim był perfekcyjnie wybranym przez Prawo i Sprawiedliwość kandydatem. Miał świetną kampanię od początku do końca, począwszy od prezentacji jego osoby przez Jarosława Kaczyńskiego pod koniec ubiegłego roku, przez efektowną konwencję w lutym, po morderczą ostatnią dobę podróży Dudabusem po Polsce.
To spowodowało, że był w stanie wygrać wybory z prezydentem Bronisławem Komorowskim, który jeszcze kilkanaście tygodni temu cieszył się zaufaniem 2/3 Polaków. Prezydent-elekt Andrzej Duda dziś przyjmuje gratulacje, ale szybko będzie musiał zmierzyć się z obietnicami, które złożył tej wiosny.
Ich potencjalni beneficjenci rychło zapukają na Krakowskie Przedmieście i zapytają o termin realizacji prezydenckich obietnic.
* dr Agnieszka Łukasik-Turecka pracuje w Katedrze Teorii Polityki KUL. Wchodzi w skład Zespołu Ekspertów KUL.