Adrian, Mateusz i Patryk są alumnami mimo, że studiują informatykę na UMCS i nie wstąpili do seminarium.
Niedawno założyli własną firmę i zatrudniają innych studentów. Uczestniczą też w "ewangelizacji technologicznej".
Oba terminy kojarzone raczej z kręgiem teologiczno-kościelnym, w tym przypadku jednak wykorzystuje się je obrębie operacji i działań informatycznych.
Ci trzej studenci postanowili, że czas studiów poświęcą na coś więcej niż tylko chodzenie na zajęcia i odbębnianie zaliczeń.
Do aktywności na polu informatyki wcale nie pchnął ich Steve Jobs, czy inni, ale chęć wykorzystania własnego czasu.
Zaczęło się jak zwykle niewinnie. Microsoft zaproponował współpracę wydziałowi Matematyki, Fizyki i Informatyki UMCS. Mateusz Kozłowski, który dziś ma 22 lata, był wtedy na pierwszym roku studiów.
– Firma chciała, abyśmy stworzyli grupę studentów, którzy będą uczestniczyć w warsztatach. Pojechałem na rozmowę kwalifikacyjną do głównej siedziby tej firmy w naszym kraju. Przywitano mnie serdecznie i profesjonalnie. Przeszedłem pomyślnie test i tak się zaczęło – opowiada. Powiedzieli mu, że został student-partnerem. I tyle. Potem przyszły obowiązki i zadania.
– Dostałem tytuł i możliwość wejścia na rynek. A pod płaszczem takiej firmy otwierają się różne możliwości. Gdybym wszedł do jakiejś firmy, przedstawił się, że jestem studentem informatyki i zaproponował im zrobienie wspólnego warsztatu – to wysłaliby mnie na drzewo. Jeśli mówię z kim współpracuję – jestem traktowany poważnie – wyjaśnia Mateusz.
Jako student-partner musiał stworzyć grupę warsztatową złożoną z dwudziestu studentów, którzy będą się spotykać raz w tygodniu. Ponadto miał zorganizować konferencję, w której będzie uczestniczyć 200 osób.
– W ostateczności na grupę przyszło 200 osób, a na konferencję 400. W tym czasie poznałem Patryka Gułasia. Był bardzo dobrym studentem, pisał najlepsze aplikacje i gry na telefon. Zaprosiłem go do grupy alumnów. Potem pojawił się o rok młodszy Adrian Bartosz, który zaczął się mocno udzielać w kole naukowym. Dlatego również zaprosiliśmy go do grona alumnów – opowiada Mateusz.
Tradycyjnie alumn kojarzy się z mężczyzną, który wstąpił do seminarium duchownego i studiuje teologię i filozofię. Tymczasem język informatyczny używa tego samego terminu na określenie hackera, czyli osoby zaawansowanej technologicznie.
Informatyka była dla niego czymś nowym. Teraz jest specjalistą, ale zawdzięcza to chęciom i ciężkiej pracy. - Studenci zazwyczaj nie uczestniczą w żadnej aktywności, o nic więcej się nie starają. A przecież nic samo z nieba nie spadnie. Zacząłem studiować informatykę od zera. I pół roku zmarnowałem chodząc na zajęcia i zbierając zaliczenia. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że muszę zrobić coś więcej, że nie mogę tak wegetować – opowiada Adrian Bartosz.
– Jeśli student zalicza egzaminy, i spełnia wyłącznie to, czego się od niego wymaga - to na rynku pracy nie będzie w żaden sposób atrakcyjny. Żeby zaistnieć, trzeba się wyróżniać. I wcale nie chodzi tu o wyścig szczurów, ale o to, by dać coś od siebie – tłumaczy.
Obecnie Mateusz jest konsultantem z ramienia firmy na terenie Polski wschodniej. Koordynuje pracą dziesięciu grup studenckich i licealnych m.in. w Lublinie, Rzeszowie i Radomiu. Adrian Bartosz jest odpowiedzialny za szkolenia studentów, a Patryk za licealistów.
Teraz wspólnie z lubelskim Urzędem Marszałkowskim, pod patronatem Marszałka organizują Sturtup Festival w Lublinie, który odbędzie się w dniach 22-23 października.
Do udziału zapraszają wszystkich, którzy maja pomysły i chcieliby je wcielić w życie. – Nie trzeba być informatykiem, ale wystarczy mieć pomysł i chcieć pracować w zespole – podsumowują. Już wkrótce zostanie otwarta rejestracja uczestników konferencji.