Nie ma co mydlić oczu. Bez nich Lublin byłby ubogi i to ubogi dwojako. Raz dlatego, że pieniędzy w mieście byłoby mniej, dwa dlatego, że życie kulturalne miasta animują także studenci.
Wśród mieszkańców Lublina panuje pewnego rodzaju schizofrenia. Wszystko za sprawą studentów. Gdy wyjeżdżają na wakacje, miasto pustoszeje. Jak wspaniale się wtedy jeździ do pracy. Nie stoimy w korkach, w autobusach luz, cichnie miasteczko akademickie, co z wielką ulgą odnotowują mieszkańcy okolicznych bloków.
Jednak ta cisza kosztuje. Ci, którzy prowadzą punkty kreso, bary, sklepiki z tanią odzieżą, czy nawet sklepy spożywcze odnotowują zdecydowany spadek dochodów. Nic dziwnego, skoro wraz ze studentami Lublin powiększa się o jakieś 100 tys. mieszkańców. Kiedy więc ich nie ma - tęsknimy za nimi.
Teraz wrócili. Od kilku dni stoimy w uciążliwych korkach. Nerwy puszczają kierowcom szczególnie w okolicach wyższych uczelni. Zaczęliśmy więc narzekanie na tłok, na wiecznie przechodzących po pasach studentów ulicą Sowińskiego, co blokuje ruch na tzw. wąskim gardle Lublina między LSM a Czechowem, na brak kultury, gdy powitalne imprezy w miasteczku zakłóciły sen tzw. normalnym ludziom. Do narzekania zawsze powód się znajdzie.
Gdy się patrzy na wszystkie plusy i minusy miasta akademickiego, trudno jednak nie przyznać racji tezie, że gdyby nie studenci, Lublin byłby małym sennym miasteczkiem.