Zaczął się trudny czas dla osobników z gatunku Studentus Pospolitus, nieskorych do aktywności w miesiącach zimowych. Sezon polowań został otwarty. Wszędzie grasują drapieżniki. Żeby przeżyć, Pospolitusy muszą dokonać czynów spektakularnych.
Zima. Wiatr targa mocno wyłysiałymi czuprynkami drzew, mróz szczypie policzki, śnieg sypie jak wściekły, a pod nogami ślizgawica. Przedstawiciel coraz powszechniej występującego ostatnimi czasy gatunku Studentus Pospolitus (Studentus Vulgaris L.) powolutku i z widoczną na facjacie niechęcią wyściubia nos na zewnątrz. Z miną znawcy dokonuje codziennego porannego oszacowania temperatury. Jak zwykle uznaje, że obecna aura nie sprzyja życiu, a co dopiero wychodzeniu ze swej ciepłej, przytulnej norki. Niemniej okołosesjowe, niezależne i zupełnie niezawinione cyrkumstancje zmuszają go do obucia się i narzucenia na grzbiet kapoty.
Ostateczna chwila prawdy, egzamin przetrwania już za pół godziny. Prowiant w kieszonce, nasz mały Studentus rusza w świat uzbrojony w długopis, instynkt samozachowawczy, indeks i wolę przetrwania.
Wyszedłszy na ulicę, spotyka tłum sobie podobnych, braci i siostry dzielących ten sam parszywy los. Wszyscy skurczeni pod naporem zamieci, dźwigając na plecach jutowe wory z książkami i notatkami, pełzną niemrawo w stronę górującego ponad grodem budynku uczelni. Złowroga to bryła; Studentusa dreszcz przechodzi na myśl o kilku poprzednich wizytach, które raczył był w niej złożyć - na ćwiczeniach oczywiście, bo któżby chodził na wykłady, chyba tylko Kujonus Sapiens, albo Starostus Roku Przymuszonys. Przezwycięża szalejący dziko w trzewiach, jakże pierwotny i atawistyczny lęk przed alma mater i zdecydowanie rusza po schodach w kierunku nowoczesnych, automatycznie otwieranych odrzwi.
Niestety, zbyt szybko, zbyt szybko. Już za chwilę, poślizgnąwszy się i obiwszy sobie boleśnie kość pacierzową, leży z powrotem na dole. Resztki motywacji odpływają w siną dal jak sen jaki złoty. Studentus już-już chce rzucać się do ucieczki i upchać poczucie winy do wielkiej szafy z napisem „drugi termin”... Nagle jednak przypomina sobie, że egzamin poprawkowy ma być U.S.T.N.Y. i aż cały sztywnieje. Każdy Studentus zna rozwinięcie tego skrótu: Uj, Strasznie Trudno Nam Yest. Otwiera więc magazyn z resztkami kurażu odłożonymi na czarną godzinę i rusza w kierunku odpowiedniej sali, tym razem już ostrożniej.
Przed audytorium zebrała się już grupka jego pobratymców stanowiących istne stadium rozmaitych reakcji na stres. Kujonusy Sapiensy wertują tony ręcznie sporządzonych notatek i mamroczą pod nosem coś w obcym języku. Imphresusy Clubika przecierają zaspane po ciężkiej nocy oczy i chyba jeszcze nie do końca wiedzą, gdzie się znalazły i co ich czeka. Cofeinusy Redbullusy wyglądają, jakby miały za chwilę zacząć chodzić po ścianach, ewentualnie pożreć kartkę razem ze stolikiem, zagryźć długopisem, a następnie roznieść na strzępy salę razem z kolegami i egzaminatorem. Zrezygnowaniusy Uległusy z twarzami skazańców spisują na wyjętych z portfela starych paragonach swoją ostatnią wolę. Reszta przytupuje i drepta nerwowo w miejscu, wpatrzona tępo w przestrzeń.
Lecz cóż to... Czyżby na schodach słychać było złowrogie kroki? Bracia, czy już nastał nasz czas? Czy słyszycie bicie dzwonu?
Gdy zza węgła wyłania się ON, wszyscy podrywają się z miejsc. Konwój apatycznych delikwentów wchodzi do sali za egzaminatorem, pospiesznie odmawiając rozmaite modlitwy, błagając o litość wyższe siły i klnąc się, że przez cały tydzień nie tkną alkoholu w żadnej postaci, nie wyłączając czekoladek z rumem i cukierków z wiśniówką.
Składając przysięgi, których nigdy nie dotrzymają, siadają na swoich miejscach i patrzą na leżącą przed nimi, wpatrującą się w nich szyderczo białą kartkę. I nasz Studentus, po którego plecach spływają zimne poty, czyta pierwsze pytanie. „Napisać równanie węzłowe dla obwodu z rysunku poniżej. Rozwiązać to równanie wyznaczając potencjały węzłów oraz prądy w gałęziach (prądy rezystancji, pojemności i indukcyjności). Przyjąć, że i(t) = 2√2sin (ɷt+90°) A.
Studentus w tym momencie przypomina sobie, że zostawił mleko na gazie. Niestety – drzwi sali już zamknięte, na ucieczkę za późno. Przeczytawszy więc polecenie jeszcze raz, Studentus zastanawia się przez chwilę, czy go nie obrażają. Ogarnia go dojmujący smutek, a skąpe łzy bezsilności zraszają kartkę pełną okrutnych, niezrozumiałych poleceń. Już-już ma symulować ciężki napad rzucawki... Nagle jednak odzyskuje wiarę w swoje możliwości – cóż ma do stracenia? Nie da się zaszczuć, jak ma zginąć, zginie walcząc! Obudziwszy w sobie instynkt wikinga Studentus wpada w twórczy szał. Zapełnia kartkę słowami zrodzonymi z ułańskiej fantazji, pisze, aż długopis dymi. Jako pierwszy oddaje pracę. Egzaminator swoimi podejrzliwymi, gadzimi oczkami patrzy na niego znad opuszczonych na czubek nosa okularów.
Ale Studentus już na to nie zważa, już raźnym krokiem opuszcza salę, nie myśląc o przyszłości. Może być z siebie dumny – dziś jest wirtuozem sztuki przetrwania.