A w zasadzie była to supermenka. Nie dowiedziałbym się o tym, gdyby nie mail.
Poniedziałek, myślę, w każdej redakcji jest dniem niełatwym. Z wielu względów. U nas zamknięcie numeru, kolegium, delikatne plany i bardziej poważne przymiarki odnośnie tematów do przyszłego numeru i jeszcze następnego.
Kalendarz w poniedziałek odczuwa satysfakcję z napełniania go wydarzeniami, spotkaniami, przypomnieniami, numerami telefonów. Kalendarz ożywa, czuje się ważny i potrzebny.
W międzyczasie sprawdzanie skrzynki pocztowej. Oraz inne podobne czynności, przypominające rozglądanie się za lepszym łupem. Poniedziałkowa kawa numer dwa dopiero po przetrzymaniu burzy. Zaproszenia, informacje, prośby o patronat.
Czasami człowiekowi niezwykle miło, gdy czyta maile od Czytelników, nawet te krytyczne, bo ma to walor jak najbardziej jakościowy i poznawczy, i edukacyjny. Niekiedy pojawiają się trudniejsze momenty – z tym związane. Trzeba się podjąć wyjaśnienia problemu, którego nie ma, albo przynajmniej starać się powiedzieć, że „nie o to chodzi”. Z lektury maili dowiedziałem się też, że ktoś nas czyta w Antwerpii, Nowym Jorku, nawet w Pretorii. No i w Paryżu.
Tak. Z Paryża przyszedł mail od Paryżanki, która pisze do mnie tak: „Księże Rafale, zdjęcie N.N. w podkoszulku z satanistycznym znakiem supermana z obrazkiem Miłosierdzia Bożego?! Zapotrzebowanie na miłosierdzie Boże w celu uzyskania magicznej mocy? Dzisiaj pomodlę się za księdza”. Przeczytałem treść jeszcze raz, i jeszcze raz. Potem jeszcze raz.
Na zdjęciu, które rzeczywiście wykonałem – młody wolontariusz z obrazkiem Jezusa w ręku. Inteligentny, pracowity student, poświęcający swój czas innym. W portfelu nosi obrazek Jezusa Miłosiernego i do projektu „Twarze miłosierdzia” nadał się w sam raz. Poza tym, nie trzeba go było specjalnie namawiać, aby się włączył w akcję Lubelskiego „Gościa”. Innych użytkowników chodników, sklepów, księgarń – też nie. Ale popełniłem, jak się okazuje błąd. I to poważny. Robiąc zdjęcia tym wszystkim osobom nie zwróciłem uwagi na ich garderobę - czy ta spełnia wszelkie normy anielskiej i „katolickiej” nieskazitelności. Co tam ich obrazki w portfelach, nabożeństwa, zaangażowanie społeczne, charytatywne, zawodowe...
Na maila Paryżanki odpowiedziałem, choć nie wiem, czy w ogóle czekała na odpowiedź. Ale nie rozumiem jednego – co ludzie mają w głowie. Czytelniczka z Francji zmusiła mnie do tego, mówię poważnie, by się chwilę zastanowić jakie rysunki, napisy, znaczki i wzory widnieją na moich T-shirtach, koszulach, bluzach, swetrach, butach. Bo tam też może być pełno „szatańskich motywów”. Jeszcze zapomniałem o rękawiczkach.
A książki i płyty? Może przyszłoby człowiekowi połowę wyrzucić, bo okazałyby się prowokujące albo i jeszcze gorzej? Nie raz ktoś podsyłał mi listę „satanistycznych” zespołów. Są osoby, które śledzą i „mają” nosa do tych spraw. Są jeszcze na tym świecie prawdziwi tropiciele najmniejszych nawet oznak zła.
Myślę, że to nie kwestia wiary, czy troski o duszę drugiego. To problem kultury. I to poważny, głęboki. To niebezpieczna próba zrównania wszystkiego i wszystkich, ograniczenia do pewnej wyimaginowanej bezpiecznej przestrzeni, która by człowiekowi nie zagrażała, nie kusiła, nie mamiła.
Posądzać kogoś o zakamuflowaną „szatańską„ akcję, w dodatku pod płaszczykiem miłosierdzia, to mistrzowski absurd. Tylko niepokojący. Ważniejsza od zewnętrznego stroju jest moralność naszego myślenia. Bo myślenie może być niemoralne. A powinno być moralne.
Bałbym się też interpretacji tożsamości religijnej w oparciu o kategorie symboliczne, etniczne, polityczne czy inne. Zastanawiają mnie osoby, które wierzą w Chrystusa, a przeraża ich widok znaczka na koszulce. Szkoda, że tracą energię na absurdalne analizy, a tymczasem wspomniany wolontariusz z „satanistycznym” Supermanem na koszulce – być może w tym samym czasie pomaga w hospicjum lub świetlicy dla dzieci ze śródmieścia, w mieście nad Bystrzycą w Europie Wschodniej - z dala od Paryża.