Idziesz powolutku ciemnym korytarzem w stronę światła, robiąc sobie krótki rachunek sumienia, żal za grzechy i od razu mocne postanowienie poprawy. Tak na wszelki wypadek.
Może masz już rodzinę. Może czterdziestkę na karku. Może jesteś szefem międzynarodowej korporacji i jeździsz do pracy Lamborghini. Może nie dajesz sobie w kaszę dmuchać. Może trenujesz boks albo inne judo. Może jesteś mistrzem przetrwania w czasie sesji, może pismakiem, może sprzedawczynią. Może czujesz każdym atomem swojego ciała galopującą dorosłość, może Dojrzałość i Powaga to kolejno twoje drugie i trzecie imię. Jest jednak na świecie jedno miejsce, w którym poczujesz się zupełnie bezradny, bezbronny jak dziecko. To miejsce to gabinet stomatologiczny.
Nowenna Pompejańska już za tobą, jeszcze tylko szybka litania do świętej Apolonii i asekuracyjne westchnienie do Judy Tadeusza. Tłumisz w sobie dziki wrzask przerażonego pięciolatka, oddychasz głęboko i niepewnym krokiem wkraczasz do złowrogiego przybytku stomatologicznego. Nozdrza twe owiewa cierpki zapach mięty, czystości i goździków.
Wykształciuch w twoim umyśle podpowiada, że to zapach eugenolu, przedszkolak uparcie twierdzi, że bólu. - Możesz jeszcze uciec! - szepcze kusząco głosik w twojej głowie, jednak mężnie uciszasz dziada i podchodzisz do rejestracji z ważną miną, choć twoje nogi z każdym krokiem stają się coraz bardziej miękkie.
Za ladą siedząca pani w kitelku odsłania w szerokim uśmiechu cały swój garnitur szokująco prostego, śnieżnobiałego uzębienia. Coś mówi, ale ty nie słyszysz co, bo właśnie zrobiło ci się niedobrze i czujesz nadchodzący napad rzucawki.
- Do pani doktor? - pyta uprzejmie po raz kolejny cierpliwa niewiasta. Kiwasz nerwowo głową, głośno przełykając ślinę. Niestety trzeba jeszcze chwilkę poczekać, poprzednia wizyta nieco się przeciąga...
Jakby na potwierdzenie jej słów zza zamkniętych drzwi w końcu korytarza dobiega zagadkowe rzężenie, które nagle się urywa. Recepcjonistka kręci przepraszająco głową z lekkim uśmiechem. - No sama pani rozumie, taka sytuacja, się rzucała, musieliśmy ją... NIE! Ganisz siei za te głupie myśli. Nie będzie tak jak ostatnim razem. Jesteś już poważną, dorosłą kobietą! Po prostu pójdziesz i usiądziesz w fotelu dentystycznym, to przecież nic niezwykłego. Czekasz dalej, nie pozwalając wrócić obsesyjnym myślom.
Ciężko zwalasz się na ławeczkę w poczekalni. Kątem oka toczysz po siedzących obok ciebie współbraci w cierpieniu. Mama z dzieckiem i staruszka w berecie. Dzieciak płacze i ze wszystkich sił wyrywa się rodzicielce o twarzy bez emocji, która, widocznie mając dosyć uspokajania, metodycznie łapie w locie co chwilę ruszającą w stronę drzwi wyjściowych latorośl. Niezbyt to optymistyczny rysunek, szukasz więc oparcia w babci – ta uśmiecha się do ciebie szeroko swoimi absolutnie bezzębnymi ustami. Nie uznajesz tego za dobry omen.
Postanawiasz poszukać więc wsparcia w stercie kolorowych gazet leżącej na stoliczku. Ten się rozszedł z tamtą, tamta się zeszła z tym, a ci mają dziecko, a dziecko ma nowy kaftanik. Po paru numerach jesteś już wytrawnym znawcą życiorysów wszystkich ważniejszych celebrytów w tym kraju i właściwie możesz zająć się pisaniem biografii znanej operowej śpiewaczki Anity Szarak. Jest nieźle, nawet na chwilę zapomniałam o nerwach.
Wtem ze skrzypieniem otwierają się drzwi przy końcu korytarza. Wypełza zza nich skulona kreatura przyciskająca obie dłonie do twarzy i mamrocząca coś w podołek. - Następny, proszę! - słychać skrzekliwy głos, a ciebie oblewa lodowaty pot. Idziesz powolutku ciemnym korytarzem w stronę światła, robiąc sobie krótki rachunek sumienia, żal za grzechy i od razu mocne postanowienie poprawy. Tak na wszelki wypadek.
Siadasz na fotelu, zrezygnowana. I wtedy podchodzi do ciebie ONA. Biel kitla cię oślepia, aż przymykasz oczy. Przypominasz sobie, że zostawiłaś mleko na gazie, miałaś nakarmić psa, a żelazko to już na pewno przepaliło koszulę na wylot. Ale już jest za późno. Siada obok ciebie na zydelku, czujesz w ustach chłód metalu. Powoli ulatuje z ciebie chęć życia, gdy nagle ona dociera do bolącego zęba. Do twojej twarzy zbliża się wiertło, a przedszkolak w twoim umyśle zaczyna wrzeszczeć tak, jakby rodził. Odsuwasz się od narzędzia zbrodni i dentystki coraz dalej i dalej, zjeżdżając z fotela. Zapada niezręczna cisza. W końcu kobieta wzdycha, przewraca oczami i pyta: - Znieczulamy? Kiwasz nerwowo głową. Odwaga odwagą, dorosłość dorosłością, ale to jednak jest DENTYSTA.