Franciszkanin w brązowym habicie, pod obojętnym spojrzeniem odzianych w czerń mnichów prawosławnych, zamyka wielkie drzwi bazyliki. Z zewnątrz słychać natarczywe grzechotanie - metalowe klamry zostały założone, wrota otworzą dopiero rano.
Modlimy się, milczymy, wsłuchując w szmer starych murów, które pamiętają miliony pielgrzymów, wchłonęły miliony modlitw. Cisza nie jest zupełna – czasem wydaje się, że kiedy milkniemy, te modlitwy wracają z ciemnych kątów w dziwnych, rozproszonych szeptach i echach. Od kilkunastu minut klęczę i modlę się w miejscu Grobu Pańskiego. Przez nikogo nie zaczepiany, żadnych tłumów, hałasów, prawosławnych opiekunów bazyliki za dnia poganiających pątników: „Bystrieje, bystrieje!”. Jestem w jednym z najświętszych i najbardziej wiarygodnych miejsc dla naszej wiary. Tutaj naprawdę mogę jej dotknąć.
Kamień, na którym złożone było ciało Jezusa, przykryty jest marmurową płytą. Zupełnie gładką, niemal aksamitną – przesuwały się po niej miliony dłoni i palców, chcących wbrew prawom fizyki zanurzyć się w skale i dotknąć cudu, który w obecności wielu świadków wydarza się tu w każdą prawosławną Wielką Sobotę.
Ciągle wielka cisza, choć szmery i szepty wiernie nam towarzyszą. Czasem przez grube mury słychać wiatr, jakieś dzwony. Dziwne... To jest jeszcze jakiś inny świat?
Około dwudziestej trzeciej wszystko się zmienia – to czas prawosławnych nabożeństw wokół Grobu Pańskiego, wierni obrządku łacińskiego natomiast spotykają się w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Ostry zapach kadzidła i mistyczne chorały stają się panami tej świątyni na najbliższe dwie godziny. Od tej pory, aż do świtu, w rozmaitych zakątkach bazyliki trwają nieustanne modlitwy. Ruszam na podróż po zakamarkach tej dostojnej świątyni.
Zupełnie nieoczekiwanie, najbardziej porusza mnie Kaplica Syryjczyków, zwana Kaplicą Nikodema. Obdrapana, zaniedbana, z osmalonymi od oliwnych lampek ścianami. Brak jakichkolwiek ozdób, za to na ścianach fragmenty autentycznych murów bazyliki z czasów jej pełnego przepychu, bizantyjskiego, mieniącego się złotem splendoru. Ołtarz, na którym liturgię sprawują syryjscy ortodoksi, przywodzi mi na myśl ubiczowanego Chrystusa – kiedyś piękny, podziwiany, teraz krańcowo zniszczony, zaniedbany, zapomniany. Kaplica ta „przytula” się do reszty świątyni, ona dręczy jak wyrzut sumienia.
Budzi mnie jakiś hałas przy drzwiach. Zupełnie nie wiem, kiedy usnąłem na klęczniku. Świt już niedaleko, jeszcze ciemno, powtarza się złożona procedura otwarcia drzwi. Możemy już wyjść... Ale bardzo nie chcemy. Zostawiamy tam cząstkę siebie, ale i w nas zostaje coś nowego, co już nigdy nas nie opuści. Pojawiają się pierwsi wierni z zewnątrz, a mi się wydaje, jakbym w tę jedną noc przeżył cały Wielki Tydzień. Grób jest pusty.