Franciszkanin w brązowym habicie, pod obojętnym spojrzeniem odzianych w czerń mnichów prawosławnych, zamyka wielkie drzwi bazyliki. Z zewnątrz słychać natarczywe grzechotanie - metalowe klamry zostały założone, wrota otworzą dopiero rano.
Kiedy zbierałam materiały do ostatniego tekstu, „Holy Land Jezusa”, moją uwagę przykuła pewna niecodzienna relacja. Okazało się bowiem, że każdy pielgrzym, który chce i zatroszczy się o to odpowiednio wcześnie, może zostać na noc w... bazylice Grobu Pańskiego. Oczy zaświeciły mi się na taką możliwość, bardzo chciałam o tym posłuchać i relacją podzielić się z innymi. W związku z tym niezwłocznie ruszyłam na poszukiwanie kogoś, kto ma to niezwykłe doświadczenie za sobą i mógłby mi o nim opowiedzieć. I znalazłam. Marek spędził noc w bazylice Grobu Świętego. Dalej to już jego opowieść, którą spisałam:
Franciszkanin w brązowym habicie, pod obojętnym spojrzeniem odzianych w czerń mnichów prawosławnych, zamyka wielkie drzwi bazyliki. Z zewnątrz słychać natarczywe grzechotanie – metalowe klamry zostały założone, wrota otworzą dopiero rano.
Czarnoskóry zakonnik w „African English” wyjaśnia nam zasady panujące w świątyni. Mamy dostęp do większości miejsc – kamienia namaszczenia, Golgoty, wszystkich kaplic, w tym tych z relikwiami Krzyża Świętego, i, co najważniejsze, do samego Grobu Pańskiego.
Dwanaście osób rozproszonych po ogromnej bazylice. Pusto, cicho, zupełnie inaczej niż w dzień. Brak Japończyków nieustannie wszystko filmujących, brak hałaśliwych Rosjan, brak gęstego tłumu pielgrzymów, niecierpliwie tłoczącego się w długich kolejkach lub przeciskającego się w rozmaitych kierunkach. Brak pątników o zmarszczonych czołach i zaciśniętych oczach, klęczących wśród rozgardiaszu w próbie krótkiej modlitwy i skupienia. Teraz jest zupełnie inaczej, nietrudno o samotność, wyciszenie. Na Golgocie – część bolesna różańca. Modlitwa w Ogrodzie Oliwnym – o, dopiero tam byłem... biczowanie Jezusa – to też było blisko, zaledwie chwilę temu... Cierniem ukoronowanie – brałem tę roślinę do ręki, zraniłem się... Choć myśli, jak to często w czasie modlitwy, krążą sobie nie zawsze tam, gdzie bym chciał, to coś powoli rośnie w żołądku, kiedy pojawia się myśl, że jestem tutaj, właśnie tutaj, na szczycie Golgoty.
Matka Jezusa i młodziutki Jan u stóp Krzyża, jestem tuż przy nich. No, nie... Chyba się nie rozpłaczę jak jakaś baba, jestem normalnym facetem, kiedy normalny facet płacze? No... Może czasem, raz, dwa razy w życiu, wyjątkowo. Ale nie na szczycie Golgoty, patrząc na krzyż Chrystusa. Co to więc za powód? Ktoś za mnie oddał życie. Za moje winy. Po raz pierwszy zdaję sobie sprawę z tego, jak trudno mi to przyjąć. A przecież człowiek powinien sam ponosić konsekwencje swoich czynów, to jest właśnie odpowiedzialność. Jednak ogarnia mnie wątpliwość – nie każdą cenę można zapłacić ludzkimi siłami. Trzeba z pokorą przyjąć tą ofiarę, niewygodne to, ciężkie. Tajemnica piąta. Potem szósta i dziesiąta. Śmierć na krzyżu. Przegrywam ze sobą.