Za chwilę przychodzi Jezus z białą rękawiczką i będzie palcem jeździł po meblach. Jak znajdzie pyłek kurzu, to pokręci z przyganą głową i nie wiadomo, jak to będzie ze zbawieniem, nie wiadomo...
Okna myć, szafki na lewą stronę wybebeszać, odkurzać wszystkie powierzchnie płaskie. Odsuwać łóżka od ścian i miotaczem ognia rozprawiać się z tym, co za nimi się objawi. Wszystkie kąty z pajęczyn omieść, pająki wygonić, dywany prać, obrusy prasować! Migusiem! Książki z szafek - out, półki wyszorować! Płytki mopem przeciągnąć, tak na akord, byle szybciej, bo jeszcze tyle roboty, a tak mało czasu. Obrazy oczyścić, drzwi wypucować.
Za chwilę przychodzi Jezus z białą rękawiczką i będzie palcem jeździł po meblach. Jak znajdzie pyłek kurzu, to pokręci z przyganą głową i nie wiadomo, jak to będzie ze zbawieniem, nie wiadomo. Potem posadzi się Go na fotelu, niech sobie siedzi i koszyczek na sobotę trzyma, niech się po domu nie szwenda i nie przeszkadza w robocie. Jak Mu się będzie nudziło, to dzieci niech przy Nim posiedzą, porozmawiają sobie, bo dorośli i tak nie mają czasu – jeszcze tyle do ugotowania!
Zakwasik do barszczu białego już w słoiczku od tygodnia pięknie czeka. Jajka do faszerowania już się gotują. Odhaczyć. Na mazurek, niestety, kot nadepnął, ale dziurka jakoś zaklejona toffi i przysypana migdałami, nic nie widać, teściowa się nie zorientuje. Pora na wyczyn totalnie karkołomny - pieczenie aromatycznego schabu ze śliwką w Wielki Piątek. Jak co roku. Większe kulinarne umartwienie ciężko sobie wyobrazić, młodsi płaczą, wokół starszych zaś pojawia się kałuża śliny, jednak wszyscy jakoś się trzymają. Co tam dalej? Babka? Już się upiekła, zaraz będzie do lukrowania. Serniczek - jest, chrzan - jest, musztarda - jest, ćwikła - jest, kiełbaska i szyneczka ze świnki z hodowli pana Nowaka - są.
Hmmm... Chyba jeszcze o czymś zapomnieliśmy, cóż to takiego jeszcze po głowie mi chodzi... Co tam mówisz, Jezu? No mamrocze coś z tego fotela w salonie, ale dzieciaki się przekrzykują, skaczą Mu na kolana... No co za wstyd, w ogóle się zachować nie potrafią! Ale co On tam gada? Co? My mamy tam przyjść do Niego? Bardzo śmieszne, a kto będzie pilnował patelni i patrzył, czy woda już zawrzała? Pewnie, zjadłby każdy, ale przygotowywać nie ma komu. Co? Że przyjść i najlepszą cząstkę obrać? No, Panie Jezu, bez przesady, przecież widzisz, jak jest, o czym ta rozmowa.
Że mało czasu do wyjścia, mówisz? O, rany! Faktycznie. Liturgia za pół godziny, a my w lesie kompletnie. Podnosi się więc raban nie z tej ziemi, szybko! Ubieramy się! Buty, czapki, kołnierzyki! I szalik, nie zapomnij o szaliku! A co Ty tak, Jezu, szata i już? Nie będzie Ci zimno? Mówi, że ma niedaleko. No to dobrze.
Wsiadamy do samochodu, Jezus, oczywiście, jako honorowy gość na przednim siedzeniu. Prowadzę, ale widzę kątem oka, że jakiś taki smutny jakby. Zamyślony. Kiedy parkuję pod kościołem, patrzy przez szybę na spływający deszczem świat. Spuszcza oczy i powoli wysiada. Idziemy w stronę świątyni, po wejściu się rozdzielamy - my do naszej ławki, a On w stronę ołtarza. Mija ogromne, pełne przepychu bordowo-złote krzesło proboszcza i, czekając na swoją kolej, siada cicho na zydelku obok tego małego ministranta, który zawsze liczy żarówki i patrzy się na sufit zamiast na Przeistoczenie.
***
Jezus jest już w ciemnicy i, choć przyjęłam Jego Ciało i Krew, to jakoś chce się płakać. Wracam w ciszy do domu, boję się jaskrawej, słono krwawej i gorzkiej od bólu plamy Wielkiego Piątku. Żyję wstydem, że nie siadłam przy Nim, zanim odszedł i nadzieją żyję, że jeszcze siąść będę mogła.
Wielka Sobota mija w pustce, w cichości, w małej łezce, która spłynęła po policzku, w poświęconym ogniu i wodzie, w anielskim głosie pani Asi z chóru parafialnego, która śpiewa kolejne i kolejne psalmy. Wszystko wydarzy się w nocy. Jedynym świadkiem noc. On rano zapuka do drzwi. Tylko czy rozpoznam, że to Zmartwychwstały...