Księdza Jana poznałam w wakacje w 2010 r. w Pucku. Jako studentka IV roku medycyny miałam zaszczyt uczestniczyć w Areopagu Etycznym. Potem wielokrotnie spotykaliśmy się w Lublinie.
Warsztaty, dzięki którym mam się nauczyć jak rozmawiać z pacjentem śmiertelnie chorym, jak mu przekazać okrutną diagnozę, połączone z tym popołudniowym wypoczynkiem i nauką windsurfigu - to była rzeczywistość nie do wyobrażenia - gdy wypełniałam formularz zgłoszeniowy.
W czasie, kiedy zastanawiałam się co napisać w rubryce: „dlaczego to właśnie ja powinnam pojechać na Areopag Etyczny”, przyszła do mnie moja mama z gazetą w ręku i powiedziała: - Zobacz piszą o tym projekcie, w którym chcesz brać udział. Organizuje je ksiądz, który sam przeszedł historię nowotworową.
Podbudowana rangą wydarzenia, zmobilizowana do działania, wysłałam formularz. Z wielkiej grupy kandydatów wybrano właśnie mnie. O samym Areopagu można by pisać wiele, i to same dobre rzeczy. Sposób w jaki jest on zorganizowany, obecność aktorów, którzy pomagają wczuć się w scenki „z życia wzięte”, zakwaterowanie - to wszystko było na wysokim poziomie. O ten poziom zabiegał zawsze ks. Jan.
Do tej pory pamiętam jak oceniał moją scenkę, w której musiałam przekazać zapłakanej córce, że jej mama właśnie zmarła. Ksiądz Jan nie słodził, nie owijaj w bawełnę, mówił wprost. Od tamtego czasu nie używam zdrobnień.
Moje następne spotkanie z ks. Janem odbyło się już w innej scenerii. Niestety, wiadomo juz było, że zachorował na glejaka IV stopnia. Mój dobry kolega ze studiów, który rok po mnie wziął udział w Areopagu Etycznym i bardzo zaprzyjaźnił się z ks. Janem - zorganizował wizytę ks. Jana w Lublinie w Klinice Neurochirurgii. Po tej wizycie wiadomo było, że ks. Jan zostanie poddany operacji. Ale zanim pojechał na konsultacje, poszliśmy z nim na kolację. Dowiedziałam się, że lubi zjeść dobrą polędwicę, do tego kieliszek dobrego wina – znał się na tym. Pamiętam też stres który mi towarzyszył. Zastanawiałam się jak rozmawiać z osobą, która uczyła mnie dialogu z pacjentem ciężko chorym, a teraz sama stoi w obliczu bardzo ciężkiej sytuacji zdrowotnej. Ksiądz był już wtedy osłabiony, ale mimo to widać było u niego siłę do walki.
Kolejne spotkanie miało miejsce, gdy ks. Jan przyjechał na operację. Widzę go do tej pory na szpitalnym korytarzu, opartego o laskę i żartującego z pielęgniarkami. Pamiętam, gdy na kilka godzin przed operacją mówiłam mu, że jest dzielny, że da rade, ale był już chyba tym całym gadaniem zmęczony, bo powiedział, żeby przestać mu to w kółko powtarzać. Operacja na tyle na ile mogła - udała się. Ksiądz Jan wrócił do siebie.
Ponownie w Lublinie zobaczyłam się z ks. Janem, gdy przyjechał na spotkanie ze studentami Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Konferencja poświęcona była problemom bioetycznym, ale najwięcej czasu przeznaczyliśmy na pytania ze strony studentów. Był to czas wydania jego pierwszej książki. Odbierałam go w dobrej formie, mimo pewnych niedyspozycji fizycznych, nie widać było, że choruje na tak ciężką chorobę. Los był na tyle przychylny, że jeszcze parę razy miałam możliwość uściskać ks. Jana, gdy głosił kazania w lubelskich kościołach, zbierając ofiary na rzecz puckiego hospicjum. Wzruszyły mnie do łez jego słowa, że najbardziej boi się o hospicjum. Obym na wzruszeniach i łzach nie poprzestała. On wymagał czegoś więcej. Oto teraz przed nami nowy Areopag.