W skrzynce mailowej przeczytałam informację: „Julita, moja najukochańsza żona, mama Hani i Stasia, odeszła dziś w nocy do domu naszego Ojca w niebie. W pokoju, pojednana z Bogiem i ludźmi. Robert Derewenda”.
Wielu z nas nie znało jej osobiście, ale przez modlitwę towarzyszyliśmy Julicie i jej rodzinie. Pierwsze wiadomości o chorobie pojawiły się w 2014 roku. Wówczas cała wspólnota lubelskiego Domowego Kościoła zaczęła się modlić. Modlitwy potrzebowała młoda kobieta, zaledwie trzydziestoczteroletnia. Diagnoza: rak żołądka z przerzutami. Rozległa operacja, jaką przeszła, dawała jej szansę. Po dwóch latach nastąpiła wznowa. – To był czas darowany. Kiedy ludzie mówili jej: „Julita, trzymaj się”, ona zawsze się uśmiechała i chcę wam powiedzieć, że Julita trzymała się do końca. To jej ciało nie dawało rady, ale ona sama trzymała się do końca, kiedy w ostatniej dłużej chwili świadomości odmówiliśmy razem Magnificat, ja klęczałem przy niej zapłakany, a ona mówiła Bogu, że zgadza się na Jego plan – dawał świadectwo mąż Julity podczas Mszy św. pogrzebowej.
Ufam do końca
Życie i umieranie Julity, postawiło nas wszystkich do pionu. Jeszcze kilka miesięcy temu oglądaliśmy ją w lubelskiej Niezależnej Telewizji Internetowej w programie „Zanim powiesz tak”. Razem z mężem dawała świadectwo, jak przeżywali swoje narzeczeństwo i na czym budowali małżeństwo. Mówiła o swojej wierze w Pana Boga, o tym, że Jemu zawierzyła swoje życie, a małżeństwo budują z mężem na opoce wiary. – Nie mamy łatwych charakterów, może stąd nasza znajomość i narzeczeństwo były burzliwe. Poznaliśmy się w duszpasterstwie akademickim KUL i podczas jednego ze studenckich wyjazdów Robert dosiadł się do mnie w autobusie. I choć zakochiwaliśmy się w sobie coraz bardziej, zażarcie także się kłóciliśmy. Po każdej kłótni wiedzieliśmy jednak, że i tak chcemy ze sobą być, na dobre i na złe. Wierzymy, że Bóg ma dla nas wspaniały plan, choć z ludzkiej perspektywy może się wydawać, że jest inaczej – mówiła wówczas Julita. Mówiła wówczas także o swojej chorobie. Wiedziała, że choć czuje się dobrze, z medycznego punktu widzenia leczenie nie jest zakończone. – Nie wiem jak to wygląda z Bożego punktu widzenia, ale ufam Mu – powiedziała wtedy.
Tam się spotkamy
W styczniu tego roku choroba wróciła. – Wiedzieliśmy, że jest śmiertelna, ale nie zmieniło to naszego zaufania Bogu. Codziennie czytaliśmy Pismo Święte, które prowadziło nas przez codzienność. Zastanawialiśmy się przez chwilę, czy mówić o chorobie Julity rodzinie i znajomym, postanowiliśmy jednak, że staniemy w prawdzie. To była dobra decyzja. Dzwoniły do nas osoby, których nigdy nie spotkaliśmy i proponowały pomoc. Nasi przyjaciele pomagali nam w codziennych sprawach. W lutym mieliśmy się przeprowadzać, ale nie mieliśmy do tego głowy. Przyszli nasi przyjaciele, spakowali nas, przewieźli do nowego mieszkania i rozpakowali. Za tydzień w tym kościele, gdzie dziś jest pogrzeb Julity, nasza córka Hania przystąpi do I Komunii Świętej. Julita bardzo chciała przygotować jej wspaniałe przyjęcie. Gdy leżała już w szpitalu, dostała list od przyjaciół, w którym pisali, kto czym się zajmuje, by Hania miała wspaniałą Komunię i przyjęcie. To było dla niej ważne, że jej choroba nie odbierze Hani uroczystości, o którą sama nie była już w stanie zadbać – mówił Robert. Julita podczas I Komunii św. córki będzie na nią spoglądać z domu Ojca. – Jestem przekonany, że moja żona jest w niebie. Tam się spotkamy – powiedział Robert. O doświadczeniu wiary Julity mówił też bp Adam Wodarczyk, przewodniczący uroczystościom pogrzebowym. – Poznałem Julitę jakieś 17 lat temu, gdy przyszła do Lublina na studia na KUL. Ja wówczas też tu studiowałem i prowadziłem oazę studencką. Przyszła do tej wspólnoty z wielką radością i ufnością w Bożą miłość. Nigdy tej ufności nie straciła, nawet wtedy, gdy przyszła choroba i wiedziała, że Boży plan dla jej życia dobiega końca. Patrząc na nią i jej rodzinę, chcę wam powiedzieć, że Bóg się nie pomylił. Wasze świadectwo dla nas i wielu innych ludzi, którzy może was osobiście nie poznali, jest umocnieniem. To po ludzku krótkie życie i „Magnificat” w chwili śmierci jest dowodem na to, jaką siłę ma wiara i jak pozwala przetrwać najtrudniejsze momenty w życiu – mówił podczas homilii bp Adam. Julita zmarła w nocy z 13 na 14 maja. Podczas uroczystości pogrzebowych niemal cały kościół płakał. Nie były to jednak same łzy żalu, to były przede wszystkim łzy wzruszenia i poruszenia, kiedy mury kościoła drżały wręcz od pieśni „Uwielbiony bądź, Ojcze nasz, Tobie chwała, cześć” wydobywającej się z setek serc obecnych na Eucharystii.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się