- Myślałam, że rekolekcje są nie dla mnie. Zasypiałam na konferencjach, modlitwa mi nie wychodziła. Któregoś wieczoru schyliłam się, by podnieść jakąś zabawkę dziecka - i tak zostałam. Ból przeszył moje plecy. Jedyna pozycja, która nie sprawiała bólu, to klęczenie. Tak Pan Bóg mnie przemienił - mówi Jola.
Tylko w jednym turnusie oazowych rekolekcji w diecezji lubelskiej uczestniczy ponad 400 osób. Turnusy będą dwa, w niektórych diecezjach trzy. W Polsce oznacza to kilka tysięcy ludzi, którzy decydują się poświęcić dwa tygodnie wakacji, dla niektórych to cały urlop, jaki mogą wziąć latem i spotkać się z Panem Bogiem.
- To nie jest zwyczajne spotkanie, nawet jeśli rekolekcje wydają się nam trudne, a my sami mamy ochotę uciec. Decyzja o poświęceniu Panu Bogu tego czasu jest zawsze dobra, choć najczęściej owoce nie są widoczne od razu - mówi ks. Piotr Drozd, moderator Ruchu Światło-Życie archidiecezji lubelskiej.
Jak bardzo Pan Bóg działa, choć przeciętny obserwator gołym okiem nic nie może dostrzec, widać najlepiej w trzynastym dniu rekolekcji, kiedy to odbywa się dzień wspólnoty. To spotkanie wszystkich, którzy na terenie danej diecezji przeżywają oazowe rekolekcje, podczas którego ludzie dzielą się świadectwem tego, czego doświadczyli.
- Bardzo często jest wiele przeszkód, które chcą nam uniemożliwić wyjazd na rekolekcje. Często pojawiają się kłopoty z urlopem, pieniędzmi, zdrowiem, następują jakieś zdarzenia losowe, które próbują nas powstrzymać przed wyjazdem na dwa tygodnie na spotkanie z Bogiem. Na szczęście Pan Bóg to jakoś tak prowadzi, że mimo wszystkich niedogodności wyjazd na rekolekcje jest możliwy - podkreślają uczestnicy oaz.
Każdy z nich ma swoją historię życia i spotkania z Jezusem. Każda jest niesamowita, bo dotyka ludzkiego serca, porusza je i przemienia.
Rodziny
W rekolekcjach uczestniczą i starsi, i młodsi
Agnieszka Gieroba /Foto Gość
Jedno ze świadectw podczas dnia wspólnoty dawała Jola, która na rekolekcje Domowego Kościoła Ruchu Światło-Życie przyjechała z mężem i dwójką dzieci.
- Przyznaję, że przez pierwszy tydzień miałam przekonanie, że decyzja o rekolekcjach była błędem. Chciało mi się ciągle spać, nie mogłam wysiedzieć ani na konferencjach, ani na modlitwie. Czułam się zmęczona i najchętniej wróciłabym do domu. Codziennie otrzymywaliśmy do rozważenia dużo tekstów biblijnych opowiadających o wyprowadzeniu Izraela z niewoli. Każdy odnosił to do swego życia, próbował się wyzwalać z jakichś swoich słabości. Mnie wydawało się, że Pan Bóg nie ma mi nic do powiedzenia na ten czas. Kiedy nadszedł na rekolekcjach dzień spowiedzi, drgnęło moje serce. Usłyszałam od spowiednika, żebym nie rozśmieszała Pana Boga, wmawiając sobie i Jemu, że wiem najlepiej, czego mi potrzeba. To dało mi do myślenia. Może ja nie chcę usłyszeć prawdy o sobie? Wieczorem przed modlitwą schyliłam się, by podnieść jakąś zabawkę dziecka - i tak zostałam. Ból przeszył moje plecy. Jedyna pozycja, która nie sprawiała bólu, to klęczenie. Klęczałam więc podczas wieczornej konferencji i modlitwy, podczas której modliliśmy się psalmami. W jednym z nich był wers, że Pan Bóg zgina grzesznika do ziemi, by go uwolnić i na wolność wyprowadzić. To było dosłownie do mnie. Tak Pan Bóg mnie przemienił. Inaczej spojrzałam na wiele spraw, swoje życie, małżeństwo, dzieci. Kolejny raz doświadczyłam, że rekolekcje nigdy nie są czasem zmarnowanym - opowiada Jola.