Okazuje się, że patrząc na ludzi, którzy pokonali często tysiące kilometrów, by przyjechać do Polski na Światowe Dni Młodzieży można przeżyć rekolekcje.
W swoim życiu uczestniczyłam w różnych rekolekcjach. Jedne były w parafii, inne na wyjeździe, jedne bardziej zamknięte, inne pełne śpiewu, rozmów, takie hałaśliwe. Tym razem jednak można powiedzieć, że były to rekolekcje przy okazji. Wśród gości, którzy z całego świata przyjechali do Lublina przed spotkaniem z papieżem Franciszkiem było sporo grup ze Wschodu. Najdalej mieli ci, którzy przyjechali z Syberii z Tobolska. Żeby dotrzeć do Lublina musieli najpierw polecieć do Moskwy, stamtąd do Wilna, a tam wsiedli do autokaru i całą noc jechali do Dąbrowicy pod Lublinem, by po dwóch godzinach drzemki włączyć się w program diecezjalny ŚDM.
Żeby to było wszystko! Aby móc pokonać tę drogę potrzebowali specjalnych dokumentów i wiz. Najbliższy urząd, który mógł młodym z Tobolska wydać takowe, znajduje się w mieście oddalonym o 600 km. Raz trzeba było tam pojechać, by złożyć stosowne wnioski, wrócić do domu, odczekać i pojechać drugi raz ponownie 600 km w jedną stronę.
Zanim więc dotarli do Lublina pokonali 2400 km tylko po to by zdobyć stosowne papiery. Kiedy się o tym dowiedziałam, zaczęłam się zastanawiać, ilu z nas Polaków, którzy kościół mają pod nosem, a do urzędów, nawet z najmniejszych wsi może być góra kilkadziesiąt kilometrów, miałoby w sobie taką determinację, by pokonać ponad 2000 kilometrów by pojechać pomodlić się wraz z papieżem w innym kraju.
Przyznaję szczerze, że nie wiem, czy sama zdobyłabym się na taki wysiłek. I ta refleksja była jak prysznic. Kazała mi się zastanowić nad różnymi sprawami.
Do tego kolejna grupa, która przyjechała z Karagandy, kipiała radością z powodu tego, że są w kraju, gdzie o Jezusie można mówić na ulicy. Nikt ich nie aresztuje za to, że poza kościołem będą śpiewać religijne piosenki, nieść krzyż, wielbić Boga tak, że wszyscy to widzą.
A dla nas to takie normalne, że możemy robić to wszystko na co dzień, że chyba nam spowszedniało. Entuzjazm wiary nieco osłabł. Czy żeby docenić to, co mamy, kim jesteśmy, w co wierzymy, ktoś nam musi to zabrać?