Po maturze (a było to 40 lat temu!) moje liceum odwiedzam regularnie co 5 lat z okazji zjazdu absolwentów. Zbliża się kolejny zjazd i bardzo się cieszę na spotkania z absolwentami z różnych roczników.
95 lat temu otwarto nowe gimnazjum w Lublinie, szkole nadano imię Unii Lubelskiej. Byłoby dziwne, gdyby w mieście, które było sceną najważniejszego wydarzenia w dziejach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, żadna szkoła nie sięgnęła po to imię. Szczęśliwie się stało, że zostało ono związane ze szkołą, która od początku swej działalności miała aspiracje humanistyczne i demokratyczne. Założone w 1921 roku przez Marcelego Opitza i ks. Kazimierza Gostyńskiego (kapłana męczennika zamordowanego w Dachau) gimnazjum łączyło ideały dawnego - tj. ukształtowanego w XIX wieku - gimnazjum klasycznego z wyzwaniami nowoczesności. Nowoczesne było już to, że dziewczętom oferowano ten sam poziom edukacji średniej, jaki był przewidziany dla chłopców. Wydała szereg wybitnych absolwentek w okresie międzywojennym, wojennym, kiedy prowadzono tajne nauczanie oraz powojennym. Długo ją traktowano jako szkołę żeńską, gdy zacząłem się w niej uczyć na początku lat 70., pewni moi starsi znajomi, którzy nie wiedzieli, że stała się szkołą koedukacyjną, dziwili się, że chodzę do Unii.
Przedwojenna atmosfera szkoły znalazła oddźwięk w późnych wierszach Anny Kamieńskiej i Julii Hartwig, obydwie koleżanki z tej samej klasy debiutowały w szkolnym piśmie. Dumne gimnazjalistki udały się do Józefa Czechowicza po ocenę swych wierszy i ze ściśniętym sercem przyglądały się, jak poeta bez ceregieli wykreślał z ich utworów zbędne słowa, a nawet całe frazy.
W swej dojrzałej twórczości Kamieńska przywołuje szkołę jako miejsce wtajemniczenia w dwie nieskończoności. O jednej nieskończoności słyszała na lekcjach matematyki, a o drugiej na lekcjach religii i chociaż nie znalazła wtedy klucza do pogodzenia wiedzy płynącej z dwóch różnych źródeł, po latach docenia, że już w szkole mogła zetknąć się z myśleniem wysokiego lotu, które nie daje zbyt łatwych odpowiedzi. W wierszu mowa o chrząkaniu katechety ks. Jaworowskiego, a to bardzo przypomina także współczesną sytuację katechetyczną, kiedy katecheta „swoje”, a młodzież „swoje”.
Z epickiego wiersza Julii Hartwig „Niepotrzebne skreślić” dowiadujemy się, że w gimnazjalnej czytelni „równie dostępne były „Wiadomości literackie”, „Pion” i „Prosto z mostu”. Taka otwartość na całą ówczesną prasę kulturalną robi wrażenie jeszcze dziś, w końcu dobra szkoła to nie ta, która wciska jakąś ideologię lub cenzuruje jakieś treści, ale uczy myśleć i oceniać.
Ale w innym wierszu Julii Hartwig wybrzmiewa niepokojące wspomnienie żydowskich koleżanek, którym dawano do zrozumienia, kim są.
Głos łacinniczki był jakby trochę ostrzejszy,
kiedy się do nich zwracała.
(Nigdy po imieniu)
Miriam była zawsze doskonale przygotowana.
Reginka słabsza, ale poprawna.
Trzymały się razem
i razem wychodziły z klasy przed lekcją religii.
Nauczycielka chyba nie była antysemitką, do szkoły zresztą przyjmowano Żydówki bez dyskryminacji, ton wyższości, nierzadko spotykany u dawnych nauczycielek, dodatkowo brzydko się żywił jej uprzedzeniami. Dobrze, że wrażliwa dziewczyna, która została poetką, to zapamiętała.
Po maturze (a było to 40 lat temu!) moje liceum odwiedzam regularnie co 5 lat z okazji zjazdu absolwentów. Zbliża się kolejny zjazd i bardzo się cieszę na spotkania z absolwentami z różnych roczników, dzięki tym zjazdów poznałem całkiem sporą grupę unitek i unitów. Prócz tych uroczystych odwiedzin w murach Unii, bywam tam prawie co roku na konkursie recytatorskim i służę jako eksponat absolwenta poety. Bardzo miłe to spotkania.