Jedną z najpiękniejszych i najbardziej lubianych przez media scen na spotkaniach papieskich jest błogosławieństwo dzieci. Zwyczaj ten upowszechnił św. Jan Paweł II. Tradycję kontynuuje papież Franciszek.
W środę 27 lipca br., czekaliśmy wszyscy na rozpoczęcie ŚDM na krakowskich Błoniach. Wielki entuzjazm zgromadzonych wzmógł się, gdy papież przejeżdżał między sektorami.
W oczekiwaniu na niezwykłego gościa stałem obok niewielkiej grupy osób pochodzących z Indii. Były z nimi 2-3-letnie dzieci. Wysoko usadowione na barkach swoich tatusiów widziały więcej. Te młodsze lekko zdziwione i poirytowane, czemu dawały wyraz właściwymi dla nich komunikatami – głośnym płaczem. Starsze z wielką dozą zaciekawiania, posłuszne poleceniom rodziców, kierowały wzrok w kierunku nadjeżdżającej kolumny papieskich pojazdów. Sceneria wręcz biblijna. Przypomniały mi się słowa z ewangelii wg św. Marka: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże” (Mk 10,14). Pomny na nie, zrobiłem rodzicom i ich pociechom miejsce przy barierkach. Ale nie zrezygnowałem z okazji utrwalenia tej biblijnej sceny moim aparatem. Papamobile zatrzymał się na wprost naszej grupy, a następnie spośród kilkorga dzieci, jeden z członków ochrony, schwycił 3-letnią dziewczynkę i przekazał papieżowi Franciszkowi. Grupa oszalała wręcz z radości, a jej rodzice z niedowierzania zaniemówili. I to był początek mojego osobistego kontaktu z „wybrańcami”.
Nie chcąc naruszać prywatności ich przeżyć pokazałem im tylko, przed chwilą zrobione zdjęcia córeczki z papieżem oraz zaoferowałem ich przesłanie. Zgodzili się z radością, pozwalając jeszcze na rodzinne zdjęcie „po fakcie”. Potem już korespondencyjnie poprosiłem, aby podzieli się swoim doświadczeniem spotkania z Franciszkiem oraz przeżyciami z pobytu w Krakowie na ŚDM. Dostałem odpowiedź, w której zapewnili, że muszą przemodlić prośbę i postarają się napisać. Po kilku dniach otrzymałem e-maila, w którym Reema George w imieniu męża Vivish’a i Ani, ich córki dzieli się ich przeżyciami z Krakowa.
Uczestnicy ŚDM udawali się do Krakowa w atmosferze strachu wywołanego dokonanymi zamachami terrorystycznymi w ostatnich miesiącach w Europie. Wielu z nich nawet po opłaceniu kosztów pobytu zrezygnowało z przyjazdu, czego mogliśmy doświadczyć w naszych diecezjach. - Gdy zbliżał się czas światowych dni – jak mówi Reema – słyszeliśmy o kilku atakach terrorystycznych w różnych częściach Europy. Radość z oczekiwania zamieniła się w strach i w brak poczucia bezpieczeństwa. Jednakże Vivish nie poddał się tym uczuciom i był gotowy stawić czoła atakom terrorystycznym a nawet ponieść śmierć dla Jezusa. Ja sama nie byłam przekonana do męczeństwa. Wobec takiej sytuacji oboje odbyliśmy dobrą spowiedź abyśmy byli gotowi przyjąć wolę Bożą. Przeczytaliśmy artykuł „Radość cierpienia” zamieszczony na stronie internetowej ŚDM. Mówił on o tym, aby być gotowym na cierpienia i trudności podczas ŚDM oraz, by we wszystkim znajdywać radość. Pierwsza sposobność zdarzyła się, gdy zabrakło miejsca, by wylecieć 22 lipca br. Przez to nie zdążyliśmy na rozpoczęcie ŚDM. Zarezerwowaliśmy zatem miejsca w najbliższym wolnym terminie na 24 lipca. Dwa dni spędziliśmy z przyjaciółmi i rodziną. Przeprowadziliśmy wtedy bardzo ważną dyskusję na temat męczeństwa, podczas której nasz przyjaciel przypomniał nam słowa wypowiedziane przez katolickiego księdza: ostatecznym celem chrześcijanina jest osiągnięcie nieba a męczennik może być pewny wiecznego odpoczynku. To nas przekonało, że przygotowujemy się do pielgrzymki a nie na wakacje”.
Przepiękny jest także moment naszych bohaterów, którzy w duchu solidarności z biednymi podjęli decyzję, aby pierwszą noc pobytu w Polsce przeżyć jak bezdomni. – Taką decyzję musieliśmy przemyśleć dwa razy, bo przecież mieliśmy ze sobą małe dziecko – mówią. – Podjęliśmy ją po modlitwie. Wylądowaliśmy w Polsce 24 lipca o 21.00. Cieszyliśmy się z tego, że jesteśmy w ojczyźnie św. Jana Pawła II. Wspomnienia o papieżu wypełniały nasze serca. Wzmocniły się one jeszcze bardziej, gdy na lotnisku zobaczyliśmy zdjęcia św. Jana Pawła II i św. Siostry Faustyny. Nie mieliśmy pojęcia gdzie udamy się tej nocy. Postanowiliśmy, że zostaniemy na lotnisku. Od tego momentu wszystkiego musieliśmy się uczyć. Wspaniali wolontariusze z całego świata z uśmiechem witali ludzi oferując im wszelką możliwą pomoc. Spędziliśmy czas na modlitwie i słuchaniu ludzi. Gdy Anna zasnęła na moich kolanach, starałam sobie uświadomić jak wiele trudności musiała pokonać święta Rodzina w czasie ucieczki do Egiptu.
Wielkim pragnieniem Reemy i Vivish’a było, aby papież Franciszek dotknął ich córkę, chociaż jak mówią z pokorą - Wiedzieliśmy, że na to nie zasługujemy. Oboje opowiadają, że od momentu, gdy Ania zaczęła rozpoznawać osoby na zdjęciach pokazywali jej zdjęcia i nagrania filmowe z papieżem Franciszkiem. Ona zaś ilekroć go zobaczyła na fotografiach czy filmie z dziecięcą radością rozkosznie wołała: „Papa, I love you!” Wielokrotnie tłumaczyli swojej córeczce, że papież ma w zwyczaju błogosławić dzieci i jak należy się zachować, gdy zdarzy się taka okazja. Tak przygotowana Ania czekała na spotkanie z Franciszkiem na Błoniach w Krakowie.
Widziałem, nie znając jeszcze całej jej historii przygotowania na spotkanie z papieżem, że była nad wyraz zdyscyplinowana i pełna radości wypatrywała papamobile, aby mu powiedzieć: „Papa, I love you!”.
Sam moment spotkania Ani z Franciszkiem, wszyscy mogliśmy zobaczyć w telewizji. - Trudno mi znaleźć słowa, by opisać moment przybycia papieża – mówi Reema. - To było jedno z moich życiowych pragnień, by go z bliska zobaczyć. Papamobile zatrzymał się tuż przy nas a Anna została przez ochronę podana papieżowi. Nigdy w życiu nie przeżyłam takiego doświadczenia, to było jak we śnie. Prawdę mówiąc nic poza tym nie widziałam. Jedno pamiętam, że nie mogłam powstrzymać swoich łez. Dziękuję Bogu Wszechmogącemu, za ten cud, który uczynił w naszym życiu. Anna była bardzo szczęśliwa i do końca pielgrzymki przewodziła grupom, mówiąc „Papież Franciszek”.
W czasie spotkań w Krakowie doświadczyłem ogromnej sympatii i ciepła adresowanego do mnie osobiście jako kapłana. Reema i Vivish z wielkim szacunkiem i nadzieją mówią osobach duchownych i konsekrowanych. - Wspaniale było zobaczyć tylu kardynałów, biskupów, księży, osób konsekrowanych, którzy w dzień i w nocy służyli ludziom. Wielu ludzi uważa, że życie konsekrowane to życie zamknięte. Zakonnicy, którzy śpiewają, tańczą, skaczą i cieszą się wspólnie z młodzieżą robią na nich duże wrażenie.
Owszem robiło wrażenie jak w Arenie Tauron, na co dzień przepełnionej głośnym dopingiem kibiców, „słyszało się” 2-godzinną ciszę, przy prawie pełnych trybunach, w czasie katechezy, którą we wspaniałym stylu prowadził m.in. kardynał Timothy Michael Dolan z Nowego Jorku. Gdy patrzyłem tam na tych młodych Amerykanów, Kanadyjczyków, Australijczyków moje myśli były niemal tożsame z tym o czym mówi w swoim świadectwie Reema: - Często słyszałam ludzi, którzy martwili się tym, że młodzież traci wiarę w Chrystusa. ŚDM nauczyły mnie, że młodzi nie tracą wiary, lecz głoszą ją swoim życiem. Pomimo wysiłku długiej drogi, zmęczenia, braku snu i czasu na posiłek ludzie dawali świadectwo swojej wiary przez modlitwę, taniec, śpiew i odmawianie różańca. To mnie samą przekonało, aby dzielić się swoją wiarą nawet na ulicach. Najbardziej uderzyły ją słowa papieża po Drodze Krzyżowej, „że jego serce cierpi, gdy widzi młodych ludzi ze smutną twarzą”.
Takich doświadczeń wśród uczestników krakowskiego ŚDM, a którymi podzieli się ze mną rodzice krakowskiej „bambina del Papa” jest bez liku. Wśród wielu wspólnych przeżyć chyba wszyscy zabrali ze sobą w sercach wielką wdzięczność i podziw dla Polaków.
My także jesteśmy wdzięczni i dumni, że jesteśmy beneficjentami spotkania młodych katolików z całego świata. Więc ruszajmy z wdzięcznością w nowych butach za Papa Francesco i za małą Anną, niosąc bliźnim nowe radosne oblicze miłosierdzia i nadziei, aby nie cierpiało serce Franciszka z powodu smutnego, „kanapowego” chrześcijaństwa.