Temat Polaków w Wielkiej Brytanii to materiał na jakiś oddzielny felieton. Znam jednak co najmniej kilka osób, które nie potrafią ograniczyć swojego poczucia obywatelstwa do tylko jednego kraju. I to wcale nie czyni z nich słabszych albo gorszych obywateli.
Ale niestety wcale nie jest tak różowo – wydawać by się mogło, że gdzie jak nie tam i że stolica europejska i że bogactwo i tak dalej... Ale prawda jest taka, że Londyn jest niestety miastem ogromnych kontrastów – obok dzielnic ociekających złotem gnieżdżą się takie, w których lepiej nie pokazywać się nawet w samo południe. Dobrze mieć kontakt z kimś, kto mieszka tam na stałe... i pokornie słuchać jego rad. Czasem lepiej wydać parę funtów więcej na metro czy autobus, ale wrócić cało i zdrowo, niż skracać drogę. A skoro już jesteśmy przy funtach...
Brzydkie a barwne słowa na myśl mi przychodzą gdy rzecz się tyczy brytyjskiej waluty. Musiałam pozbyć się bolesnego, nieustannego przeliczania funtów na złotówki, bo przyprawiały mnie o wyrzuty rozrzutnego sumienia, a portfel o gwałtowną agonię połączoną z wylewem gotówki. Jest drogo jak jasny grzyb i to jest fakt niestety zupełnie niezaprzeczalny. Kiedy jednak pozbędziemy się już spojrzenia bazyliszka pełnego jadu i pogardy na tych angielskich, nowobogackich magnatów, którzy zarabiają pieniądze o jakich nam się nie śniło... I rzucimy okiem na ceny. To prawda, że dużo zarabiają, ale i równie dużo wydają, więc w gruncie rzeczy im wychodzi na zero. Tylko nam nie wychodzi na zero. Nam, przyjezdnym wychodzi wręcz na minus. I to duży.
Londyn jest miastem wielu kontrastów Anna Viljanen RYby i frytki. I ta cała five o'clock tea. Pierwsze zjawisko widziałam raz, drugiego ani razu. Kurcze, mój dobrze odżywiony popkulturalną papką mózg chyba spodziewał się o piątej po południu jakiejś wielkiej pauzy na miarę sjesty, a na każdym rogu dzieciaka wsuwającego ze smakiem fish'n'chips. Nic z tych rzeczy. Ale zobaczyłam coś zupełnie innego, o czym media milczą – otóż każdego dnia po pracy, Anglicy ruszają tłumnie na piwo do pubów, które około 16-17 pękają w szwach. No cóż. Każdy ma swoją every-day-routine. A skoro już dotknęliśmy tematu rzeki, czyli dziwactw Anglików, należy dodać coś pozytywnego dla równowagi:
Te dziwne przejścia dla pieszych. Oznaczone tak słabo, że wiesz, że po nich idziesz dopiero jak już przeszedłeś, ale nie w tym rzecz. Otóż oni nigdy, przenigdy nie czekają na światła. Jeśli ktoś stoi na czerwonym i nie przechodzi to, albo ruch jest tak wielki, że naprawdę nie ma jak się przecisnąć, albo jest obcokrajowcem i po prostu się boi. O dziwo, nikt nie został na moich oczach przejechany, a i wręcz przeciwnie – ruch nawet się usprawnił.
A co z tym całym Brexitem?
NIc. No właśnie nic. Szczerze powiedziawszy tego się zupełnie nie spodziewałam. No bo tak strasznie wszyscy trąbili na prawo i lewo, że przyszła oto kryska na Polaczków, już wam zaraz Cameron pokaże gdzie raki zimują, a paszli do kraju, mamony się zachciało. A będąc turystą, zanim się wytłumaczysz, żeś nie zając, to też cię z trasy zawrócą. Otóż! Przywożę dobre wieści! Pojechałam, wróciłam, nikt mnie nie zawrócił, a nawet celnicy się uśmiechali. Kilka polskich rodzin mieszkających w Londynie, z którymi się spotykałam też nie narzekało. Sam temat Polaków w Wielkiej Brytanii to materiał na jakiś oddzielny felieton, w skrócie jednak myśl przewodnią zawierając – znam co najmniej kilku kosmopolitów, którzy nie potrafią ograniczyć swojego poczucia obywatelstwa do tylko jednego kraju. I to wcale nie czyni z nich słabszych albo gorszych obywateli. Oni też starają się obie narodowości w sobie pielęgnować i, z tego co widziałam, przeważnie nieźle im to wychodzi. No i ostatni listy punkt, czyli coś, co kompletnie mnie zachwyciło:
Artyści uliczni. Jednym z powodów londyńskiej mej przygody była chęć spotkania się na żywo z przyjaciółmi – street performerami, którzy akurat tam zabawiali. I, powiem szczerze, otworzyli mi oczy na innych ulicznych grajków. Londyn pełen jest zgiełku, to prawda, ale na wielu placykach, przejściach podziemnych, stacjach metra czekają na nas muzyczne mikroświaty, przy których warto przystanąć choć na moment. Mam szczerą nadzieję Londyn odwiedzić raz jeszcze, bo to miasto wiele daje, ale zawsze pozostawia jeszcze większy niedosyt. Chyba trzeba tam zamieszkać, i to na długo, by tak naprawdę je poznać. A może i to nie wystarczy...