Zobacz tylko, co oni lubią czytać. Odwieczne pytanie: "Kto zabił?" wychodzi im znacznie lepiej, siedzą przecież w Gerritsenach, Larssonach, Jonesbach, a potem szukają trupów po krzakach.
- Co czytasz? - pada pytanie. Słysząc je, wzdycham głęboko. Faktycznie, zbyt długo siedziałam na korytarzu z nosem w kartkach, a z autopsji powinnam już wiedzieć, że taki stan nie należy do zbyt stabilnych. Jako mol książkowy widząc kogoś czytającego markuję zgarbioną babuleńkę, bądź też kucam komicznie, żeby zerknąć na okładkę, jednocześnie nie przeszkadzając czytającemu. A tu proszę, codzienny dylemat przede mną roztwiera znów swe wrota.
W końcu zatrzaskuję książkę, by pokazać okładkę i z firmowym uśmiechem zwracam się ku pytającemu. Jest nim młody, obiecujący adept czytania, ściskający w dłoni nowiutki egzemplarz „Dziewczyny z pociągu”. Jest dobrze, myślę. Szanse na usłyszenie „Nie szkoda ci czasu na czytanie?” spadają niemal do zera. Młody adept powoli literuje tytuł książki. - Cheee-reee-ziiiń-skaaa. Cherezińska. „Królowa”. Eeee, ja polskich nie czytam.
W tym momencie w mojej głowie błyskawicznie rozlega się wyjąca syrena sygnalizująca zanurzenie alarmowe łodzi podwodnej typu U-27. O, nie, nie, nie, nie pozwolimy się tak bezkarnie obrażać, mówię w myślach do książki, głaszcząc ją po grzbiecie. Adept tymczasem odwraca się na pięcie i oddala, miętosząc w rękach egzemplarz „Dziewczyny...” i strzelając balonami z gumy do żucia. A ja zostaję z moim głowosztormem.
W końcu na jednej z wzburzonych fal myśli pojawia się chybocząca łódeczka, a na niej rozparty siedzi stary człowiek. A wokół morze. Broda bosmana, fajeczka pyka, a w ręku przemakający od fal sztormowych egzemplarz „Potopu”. - Pani kochana, mogą zacząć od klasyki - zaczyna bez ceregieli, nie unosząc nawet wzroku znad lektury. - Poleć im od razu coś pióra olbrzyma.
- Bardzo śmieszne, panie kapitan – odpowiadam mu. - Przecież wiesz dobrze, że klasyka kojarzyć im się będzie tylko ze szkołą i nawiedzoną polonistką piejącą o Słowackim, co „wielkim poetą był”. Ale nie mogę tak siedzieć jak kura na grzędzie bez słowa z moją książeczką pod pachą. Muszę być godnym reprezentantem ludu polską literę czytającego. Ale co tym pytającym tu polecić, jak przyjdą? Bo przyjdą na pewno. Marynarz westchnął, pyknął z fajki i wzruszył ramionami.
- Naczyta się taki jeden z drugim Narodowej Wieszczki Grocholi i od razu zagdacze, że współczesną literaturę polską on już zapoznał i takie obyczaiki to nie dla niego. Trzeba by przywalić ambitnie. Żeby pokazać, że współcześni potrafią pisać jak legendarni giganci, niech to będzie jakaś naprawdę niezwykła książka. Albo lepiej! Cała seria! - rozpędził się.
- Hmm, „Kontrapunkty” Powergrapha spełniają wszystkie wymogi - odparłam w zamyśleniu. - Każda z książek jest jak czekoladka w bombonierce, każda smakuje inaczej, ma w sobie czysty kryształ niepowtarzalności. Taak, to ich zadziwi. Twardoch zahipnotyzuje, Szostak rozbroi narracją, Rak poprowadzi onirycznymi ścieżkami, a na koniec Kańtoch zwali z nóg. Małecki, Myśliwski, Libera, wymieniać można do wieczora. A może zaserwować im którąś z książek Tokarczuk?
- Eeee, na pewno czytali, kto nie zna tego nazwiska... - żachnął się kapitan. - Zobacz tylko, co oni lubią. Odwieczne pytanie „Kto zabił?” wchodzi im znacznie lepiej, siedzą przecież w Gerritsenach, Larssonach, Jonesbach, a potem szukają trupów po krzakach.
- No to tutaj naprawdę nie mają na co narzekać! - rozeźliłam się. - Miłoszewski, Karajewski, Mróz... Nie dalej jak tydzień temu wspomniana przez ciebie Gerritsenowa polecała go na swoim facebooku. A jak się grono zbyt szowinistyczne zrobi, to zwrócić się trzeba w stronę Puzyńskiej albo Bondy.
- Katarzyny Bondy – dopowiedział żeglarz. W tym momencie obok mnie, stukocząc obcasami, przeszła studentka dzierżąca pod pachą opasły egzemplarz „Igrzysk śmierci” Collins. W milczeniu odprowadziliśmy ją wzrokiem.
- O patrz, widzisz – zaczął mój rozmówca. - Najbardziej to oni chyba lubią takie od samego początku wymyślone.
- No to kto jak kto, ale Lublinianie raczej nie powinni mieć z tym problemu – roześmiałam się, mając na myśli cały legion pisarzy powiązanych z Fabryką Słów. - Ziemiański, Kossakowska, Grzędowicz, Ćwiek, Pilipiuk, Komuda, Gołkowski, Ziemkiewicz, Jadowska, Kozak, no, i oczywiście Sapkowski! A jak tego będzie im mało, to niech się wezmą za Wegnera, jego książki są naprawdę na światowym poziomie. Co ty na to, kapitanie? Ale kapitan nie dosłyszał już mojego pytania. Zaczytany w „Potopie” podryfował sennie w stronę horyzontu, sunąc gładko po morzu, które nie wiadomo kiedy zdążyło się uspokoić.
- Hej, Ania – wyrwał mnie z zamyślenia głos adepta czytelnictwa, ten sam, który mnie w nie wpędził. Wrócił!, ucieszyłam się w myślach. No, to teraz jak mu polecę autorami... Już-już nabierałam powietrza, żeby wygłosić pięciogodzinną tyradę...
- W sobotę idziemy do kina na „Dziewczynę z pociągu”, pójdziesz z nami? Powoli wypuściłam powietrze z płuc z cichym syczeniem i milczałam długo, skonsternowana.
- A wiesz co? - uśmiechnęłam się w końcu. - Dlaczego nie!