Leândro Messias dos Santos, obrońca Górnika Łęczna, opowiada o dzieciństwie i młodości spędzonych w Brazylii, przeżyciach w europejskich klubach oraz miłości do piłki nożnej i Chrystusa.
Ks. Rafał Pastwa: Powszechnie obrońca Górnika Łęczna znany jest jako Leândro. Okazuje się jednak, że Twoje imię i nazwisko jest nieco złożone i dla przeciętnego kibica nawet skomplikowane.
Leândro Messias dos Santos: Z moim imieniem i nazwiskiem łączy się historia mojej rodziny z Brazylii. Messias to nazwisko ze strony mojej mamy. Dos Santos z kolei to nazwisko rodowe mojego taty. Imię wybrał mi tata.
Z jakim miejscem wiąże się Twoje dzieciństwo?
Moja rodzina mieszka i żyje w Brazylii. Urodziłem się w Rio de Janeiro. Tam zacząłem grać w piłkę nożną. Miałem 7 lat, gdy zacząłem grać w szkole piłkarskiej. Przez kilka lat gra odbywała się wyłącznie w hali. Po kilku latach edukacji sportowej mogliśmy dopiero grać na boisku. Trening w hali jest kluczowy, bo jest tam niewielka przestrzeń, więc trzeba szybko myśleć, co sensownego zrobić z piłką.
Gdy podjąłeś decyzję o tym, że będziesz piłkarzem, to nadal twoja kariera zależała od innych osób. Taki czy ów trener musiał stwierdzić, że się nadajesz na piłkarza...
Powiem teraz coś, do czego jestem przekonany, i nie tylko w odniesieniu do piłki nożnej: w życiu jest tak, że jeśli robimy coś i gdy wkładamy w to wszystkie swoje siły i serce, to osiągniemy rezultat. Bez pracy i wysiłku niczego nie da się osiągnąć. Oczywiście, trener widział we mnie potencjał, ale ja bardzo dużo pracowałem. Stosowałem się do zaleceń, zadań na boisku i podczas treningów.
Leândro podkreśla, że modlitwa bez osobistego wysiłku i świadectwa nic nie znaczy ks. Rafał Pastwa /Foto Gość Zacząłeś występy w lidze brazylijskiej, ale Twoim celem była gra w Europie. Gdy słyszymy: „piłkarz z Brazylii”, to przed oczami staje Neymar lub Kaká. Tymczasem mało kto zdaje sobie sprawę, że bycie piłkarzem to nie tylko gwiazdorstwo, ale ogromny wysiłek i nieustanna praca. No i nie jest tak łatwo w tym europejskim raju...
Bardzo chciałem grać w Europie, marzyłem o tym tak, jak każdy piłkarz z Ameryki Południowej. Czytałem dużo książek o tym kontynencie, o jego kulturze, oglądałem programy telewizyjne. Ale gdy przyjechałem i zacząłem tu żyć, ten świat okazał się inny. Było mi bardzo ciężko. Barierą był również język. Nie mówiłem wtedy dobrze po angielsku.
Jak Ci się podoba w Górniku Łęczna?
To jest mój klub. Jestem bardzo zadowolony z gry tutaj. Gdy wychodzę na boisko, chcę zrobić wszystko, co w mojej mocy. Wierzę, że z takim nastawieniem pomagam mojemu klubowi, drużynie i kibicom.
Kiedy zaczyna się mecz z Twoim udziałem, kamery pokazują modlącego się Leândro na kolanach z wyciągniętymi w górę rękoma. Poza ta robi wrażenie nie tylko na kibicach.
Dla mnie to normalne. W moim życiu najważniejszy jest Jezus Chrystus. On jest moją siłą. Uważam, że bez Boga nie ma dobrych relacji między ludźmi. Modlę się przed meczem, modlę się w domu, ale to może się na niewiele zdać, jeśli za modlitwą nie idzie moje dobre postępowanie. Ja muszę życiem pokazać, że żyję zgodnie z Bogiem, inaczej modlitwa na nic się nie przyda.