Do wielkich rzeczy nigdy za młodzi

Członkowie KSM niedawno świętowali 25 lat funkcjonowania Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży na Lubelszczyźnie. Ich starsi koledzy wspominają początki działania stowarzyszenia.

- Ciągle pamiętam ten wielki tłum i wspólnie wypowiadane słowa - wspomina Bożena Kaczyńska, jedna z wielu osób, które jako pierwsze po wojnie złożyły w diecezji lubelskiej przyrzeczenia Katolickiego Stowarzyszenia Młodych. - Przyrzekaliśmy pracować nad sobą, służyć Bogu, Kościołowi i ojczyźnie. Do dziś to we mnie żyje - dodaje.
Wskrzeszanie struktur KSM po długiej przerwie, na Lubelszczyźnie ruszyło w 1991 r. Zaproszenie do odbudowywania tej organizacji przyjął od lubelskiego biskupa ks. Mieczysław Puzewicz,ówczesny wikariusz jednej z parafii w Łęcznej.

Najpierw przy poszczególnych parafiach zaczęły pojawiać się małe grupki. Z roku na rok było ich coraz więcej. - To były czasy, kiedy nie było aż tak wielu możliwości dla młodych ludzi - zauważa pochodzący z Kraśnika Piotr Kaczyński, który przez wiele lat działał w zarządzie KSM.

Dzięki tworzącym się powoli strukturom, rodziły się relacje między ludźmi. - Do KSM trafiłam w połowie szkoły średniej, szukając po prostu towarzystwa - wspomina Katarzyna Kępka. - Większość osób była ode mnie starsza. Pamiętam pierwsze rekolekcje, a potem kolejne. Wspólnie stwierdziliśmy, że konieczne jest nie tylko złożenie przyrzeczeń związanych z wstąpieniem do KSM, ale także zdanie specjalnego egzaminu. Nowi kandydaci musieli się więc przygotować ze znajomości historii Polski, stowarzyszenia, ale także musieli wykazać się znajomością poczucia humoru odpytujących.

Pierwsze biuro zarządu KSM w Lublinie znajdowało się w…szafie. - Nie mieliśmy żadnego większego miejsca, tylko ten jeden mały kącik przy parafii św. Rodziny - wspomina Bożena Kaczyńska. - Nie było też komputerów. Pamiętam jak dostaliśmy pierwszego macintosha. To było wielkie wydarzenie. Mogliśmy zacząć tworzyć konkretne konspekty i materiały, które rozsyłaliśmy do parafii – dodaje Piotr Kaczyński. 

Młodzi przez długi czas nie mieli swojego miejsca, które mogłoby pomieścić coraz większą grupę KSM-owiczów. - Marzyliśmy o domu. Wszędzie go szukaliśmy - mówią dziś „absolwenci” KSM. - Pamiętam Święto Młodzieży w Łęcznej w 1995 roku. Budowaliśmy wtedy taki dom - makietę  opowiada Bożena. - Każdy oddział KSM miał dostarczyć wielką tekturową cegłę. Na niej wypisana była jakaś konkretna wartość: przyjaźń, miłość, prawda, wolność. Z tych cegieł powstał dom. Dach zrobiliśmy z folii. Nazwaliśmy go Wymarzony Dom Młodych. Postanowiliśmy szukać takiego domu, który istniałby naprawdę.

Był rok 1997 r. - Siedzieliśmy w kawiarence przy kościele na Czubach - wspomina Piotr. - Wszedł ks. Mietek Puzewicz. Wyjął zdjęcie. Na nim była stara, rozwalająca się plebania w Częstoborowicach. Musieliśmy podjąć decyzję, czy chcemy ją wyremontować. Jeśli tak, będzie nasza. Tak rozpoczęła się praca przy prawdziwym domu. - Dla nas to była szkoła dojrzewania, także do odpowiedzialności - zauważa Katarzyna Kępka. 

KSM, jak mówią ci, którzy na Lubelszczyźnie go odtwarzali, to był sposób na życie. - Studia były, bo były - zauważa Bożena. - Każdy z nas musiał mieć jakiś zawód, wiec studiował z większą lub mniejszą pasją. Ale to w KSM uczyliśmy się żyć, tworzyć, uczyliśmy się współpracy i odpowiedzialności - podkreśla. - Nigdy nie zapomnę, jak ks. Mietek Puzewicz mówił nam: „Nie jesteście za młodzi, by robić rzeczy wielkie” - dodaje Kasia. - Był autorytetem. Uczyliśmy się od niego zwracania uwagi na potrzebujących, zarówno wierzących, jak i niewierzących - zaznaczają byli KSM-owicze. - Uczyliśmy się prawdziwego chrześcijaństwa.

Więcej o początkach powojennego KSM na Lubelszczyźnie w aktualnym 50 numerze papierowego wydania GN. 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..