W świecie nieustannego pędu, ciągłego bombardowania informacjami i promocjami dokonuje się swoiste odrodzenie radości świątecznego spotkania z rodziną. Opowiadają o tym piłkarki z MKS Selgros Lublin.
Jezus narodził się w Betlejem jako bezdomne niemowlę, pokazując, że jednoczy się z wszystkimi uchodźcami, ludźmi ubogimi, płaczącymi i prześladowanymi, z tymi wszystkimi, którzy staną się bohaterami Jego błogosławieństw. Jednocześnie rodzi się otoczony opieką Matki i św. Józefa, przychodzi na świat w rodzinie. Pamiątka świąt Narodzenia Pańskiego to z jednej strony tęsknota człowieka za Bogiem bliskim, to również tęsknota za rodziną, wspólnotą dobra i odpowiedzialnej, autentycznej miłości. Dlatego być może w naszych życzeniach pojawia się często wątek „rodzinnych świąt” – bo autentycznie chcemy, aby wszyscy ludzie mogli zaznać szczęścia.
Makówki i moczka
O sile rodzinnych świąt mówią mali i duzi. Osoby znane i te, które na co dzień nie brylują w towarzystwie. Okazuje się, że w świecie nieustannego pędu, ciągłego bombardowania informacjami i promocjami dokonuje się swoiste odrodzenie radości świątecznego spotkania z rodziną. Także dla piłkarek ręcznych z MKS Selgros Lublin. – Nasza przerwa świąteczna nie trwa zbyt długo, bo ciągłe treningi nam na to nie pozwalają. Ale cieszy perspektywa tych kilku dni spędzonych z rodziną - mówi Sylwia Matuszczyk. – Całe święta spędzam z rodzicami i bratem. Najpierw jest wieczerza wigilijna, kościół, potem spotkania z dalszą rodziną. Pilnujemy, żeby wyjście na Mszę św. też było rodzinne, a nie osobno. Przede wszystkim jest to dla mnie okazja, żeby porozmawiać z bliskimi i nacieszyć się ich widokiem – dodaje. Sylwia gra w lubelskiej drużynie Mistrzyń Polski, ale pochodzi ze Śląska. Podkreśla, że na stole wigilijnym w jej domu rodzinnym są potrawy, których darmo szukać w innych częściach kraju. – Mamy makówki, przyrządza się je z bułek, które po przekrojeniu zalewa się mlekiem z masłem, dodaje się do tego cukier, mak i rodzynki. Niektórzy jedzą to na ciepło, ja wolę na zimno – śmieje się zawodniczka. Inną oryginalną potrawą świąteczną jest moczka, przygotowywana ze specjalnego rodzaju piernika, kakao, migdałów i suszonych owoców. Istnieje zresztą wiele przepisów na moczkę. - Mamy też pierogi i karpia. To wszystko jest smaczne, więc łapie się kilka dodatkowych kilogramów. Po powrocie do klubu trzeba szybko wrócić do swojej diety – wyjaśnia.
Z Lublina do Łomży
W domu Sylwii Matuszczyk choinkę ubiera się 24 grudnia rano. Drzewko musi być żywe i pachnące. Nieco wcześniej drzewko ubiera się w domu Dagmary Nocuń, która pochodzi z Kolna, koło Łomży. – W tym roku choinka będzie z naszego ogrodu. Oczywiście musimy zwracać uwagę, żeby tata nie wybrał na przykład choinki z dwoma czubkami albo jakiejś wybrakowanej – śmieje się. Tak jak pozostałe zawodniczki cieszy się przerwą świąteczną. – Najfajniejsze jest spotkanie z rodziną i pobyt w domu. Dobrze jest też trochę odpocząć od dziewczyn, bo dużo czasu spędzamy ze sobą każdego dnia. Podkreśla, że kiedyś nie cieszyła się ze świąt tak, jak teraz. – Święta to dobra okazja, żeby bez pośpiechu porozmawiać, pobyć ze sobą – wyznaje. Na stole wigilijnym w domu Dagmary znajdują się tradycyjne potrawy, ale pojawia się również kompot z jagód z własnoręcznie zrobionym makaronem.
Tata śpiewa kolędy
Rodzina Edyty Charzyńskiej mieszka w Płocku. - Wigilię zaczynamy dość wcześnie, mamy liczną rodzinę, odwiedzamy tego dnia także dalszą rodzinę. Tradycyjnie przy tym dużym stole wujek odmawia modlitwę, jest fragment Ewangelii i dzielimy się opłatkiem. Śpiewamy kolędy, nawet mój tata śpiewa, choć na co dzień sprawia mu to kłopot – wyjaśnia piłkarka. W Płocku stół wigilijny też wygląda standardowo, choć w niektórych domach pojawia się zupa śledziowa. – Część mojej rodziny nie wyobraża sobie świąt bez tego przysmaku. Ja nie mam pojęcia, jak się go przyrządza, może dlatego, że mi nie smakuje – śmieje się Edyta. – Nie wyobrażamy sobie też świąt bez modlitwy w kościele, mam religijną rodzinę, która koncentruje się nie tylko na sobie, ale również na innych. Dlatego dziwię się tym, którzy tak łatwo rezygnują z rodziny i tradycji – precyzuje. Edyta należy również do tych kobiet, które na bal sylwestrowy idą w specjalnej kreacji, a przed lustrem spędzają całe godziny. – Mogłabym stać przed lustrem od rana – śmieje się.
Potrzeba normalności
Ola Januchta mieszka w Tumlinie koło Kielc. Na wigilii w domu rodzinnym gromadzi się nawet trzydzieści osób. Zawodniczka podkreśla, że lubi pomagać w przygotowaniach do świąt, zwłaszcza w kuchni. – Przy tak dużej rodzinie człowiek się nie napracuje, każdy coś przygotowuje i jest łatwiej. Staram się też odpoczywać, bo to ważne, żeby nie przesadzić z niepotrzebnymi rzeczami – tłumaczy. Kościół parafialny w Tumlinie w czasie Mszy św. pasterskiej pęka w szwach. – To dość mały kościółek, ale też jest taka tradycja, że wszyscy idą na Pasterkę. Po Mszy św. młodzi ludzie nie wracają od razu do domu, ale spotykają się ze sobą. Potrzeba takiej autentycznej radości – opowiada Ola. Zawodniczka nie ma jeszcze planów na sylwestra. – W tamtym roku nagle w moim domu pojawiło się ponad trzydzieści osób, więc w tym roku chyba nie będę głównym organizatorem. Choć warto podtrzymywać relacje ze znajomymi – dodaje.