O swoim kapłaństwie, ambicjach i marzeniach oraz o pracy duszpasterskiej opowiada ks. kan. Mieczysław Bochenek, proboszcz parafii Łubki i dziekan dekanatu bełżyckiego.
Ks. Rafał Pastwa: Jest Ksiądz kanonik proboszczem w tej parafii od…
Ks. kan. Mieczysław Bochenek: Od 32 lat. Dla porównania powiem, że jestem księdzem od lat 47.
O parafianach wie ksiądz chyba wszystko?
Tak, wszystko. Z tego względu staram się dbać o to, by wierni nie krępowali się chociażby sakramentu pokuty i pojednania, więc zapraszam księży studentów do naszej wspólnoty parafialnej z posługą w konfesjonale. Parafianie mają komfort, by pójść do spowiedzi do kogoś innego niż proboszcz. Obecność studentów umożliwia także różnorodność homilii. Doktoranci z KUL-u przyjeżdżają tu od 22 lat na niedziele i różne święta. To także dla mnie korzyść, bo ja też się od nich uczę. Staram się być na bieżąco, choć w czerwcu odchodzę na emeryturę.
Co przez te wszystkie lata kapłańskiej posługi daje Księdzu najwięcej satysfakcji?
To, że ludzie akceptują księdza pośród siebie i że słuchają. Że dziękują za wiele rzeczy, w tym za kazanie czy sakramenty. Praca duszpasterska nie daje natychmiastowych i namacalnych efektów.
A co z owcami, które są zabłąkane?
Trzeba dużo cierpliwości. Bardzo dużo.
A czy można powiedzieć, że przychodzi ona z wiekiem?
Niestety, tak (śmiech). Gdy rozpoczynałem posługę w tej parafii, miałem 38 lat. Człowiek chciał wszystkich zbawić od razu. Byłem niecierpliwy, ale z biegiem czasu uczyłem się cierpliwości i przyszła.
Mówi się obecnie dużo o różnych kryzysach, a Ksiądz emanuje radością i spokojem…
Może mam taką osobowość. Dużo zależy od tego jaki my mamy stosunek do ludzi. Oczywiście, nie unikniemy pewnych trudności czy kryzysów, bo świat je przynosi. Ale według mnie Kościół i księdza jako takiego ludzie postrzegają przez pryzmat swojego proboszcza. Tak mi się wydaje. Zastanawiałem się dużo nad tym, bo mam czas na myślenie. Choć niekiedy samotność bywa męcząca, ale staram się dobrze organizować czas.
A o czym Ksiądz myśli najczęściej?
O moim kapłaństwie i o problemach moich parafian. Wszystkich chciałbym zaprowadzić do nieba.
Jak odkrył Ksiądz swoje powołanie?
Pewnie tak, jak u każdego młodego człowieka, przewijały się przez moją głowę różne myśli, zwyciężyło kapłaństwo. Zdecydowanie wpływ na powołanie miała moja rodzina, rodzice byli religijni. Mama nadal żyje, ma 92 lata i mieszka z moją siostrą. Ale na decyzję, by zostać księdzem wpłynęli również kapłani, którzy pracowali w Tyszowcach, niestety już nieżyjący: ks. Władysław Tarkowski, ks. Czesław Zyskowski, ks. Kazimierz Sagan i ks. Kazimierz Gawlik oraz ks. Mieczysław Gac. Muszę podkreślić, że bardzo wiele zawdzięczam żyjącemu nadal ks. Eugeniuszowi Kościółko.
Co w nich było takiego, że młody Mieczysław chciał zostać księdzem?
Takie „ludzkie podejście do ludzi”. Tak, to było to. Oni zawsze dostrzegali człowieka.