Wyszli w piątek późnym wieczorem. 2,5 tys. pielgrzymów ruszyło na cztery lubelskie trasy Ekstremalnej Drogi Krzyżowej. Na wyznaczone miejsca docierali o różnych porach. Zmęczeni, ale szczęśliwi.
Najwięcej pątników wybrało, tradycyjnie już, najdłuższą drogę, im. Sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego, liczącą 46 km i biegnącą z Lublina do Wąwolnicy, ale nie brakowało także tych, którzy zdecydowali się przejść trasą nieco krótszą wokół Zalewu Zemborzyckiego.
Wszyscy szli z nastawieniem, że dojdą do celu, ale niektórym na trasie zabrakło sił. - Przeliczyłam się - mówi Ola, która na EDK wybrała się pierwszy raz razem ze swoim chłopakiem. - Gdy dochodziliśmy do Wojciechowa, wiedziałam, że nie dam już rady iść dalej. Nie doszłam do końca, ale nie traktuje tego jako porażki. Cieszę się, że mogłam wziąć udział w EDK. Wiele się o samej sobie dowiedziałam.
Pierwszy raz na EDK wybrał się też Dariusz Nowicki. - Doszedłem, nie bez problemów, ale udało się. Po raz kolejny okazało się, że dla Pana Boga nie ma nic niemożliwego - zauważa mężczyzna. - Każdemu polecam. To czas, by naprawdę odnowić przyjaźń z Panem Bogiem. Szliśmy we trzech, ale nie rozmawialiśmy w sumie ze sobą. To świetny czas, by dzięki proponowanym rozważaniom przemyśleć swoje życie - podkreśla.
Pielgrzymi zaznaczają, że bardzo ważne oprócz dobrze przygotowanych rozważań i oznakowania trasy, była otwartość ludzi w parafiach, w których pielgrzymi zatrzymywali się po drodze. - Czekali na nas z gorącą herbatą, wszystko było naprawdę fajnie przygotowane, choć docieraliśmy tych parafii o różnych porach naprawdę bardzo późno - mówi Dariusz Nowicki.