30 lat temu Jan Paweł II odwiedził Lublin. Podczas Mszy św. odprawianej na Czubach udzielił święceń kapłańskich 50 diakonom przybyłym z różnych polskich diecezji.
Przy budującym się kościele Świętej Rodziny na Czubach zbudowano sektory. Wtedy wokoło było puste pole. – Dla nas diakonów przygotowano specjalne krzesła. Wszyscy też byliśmy ubrani w takie same ornaty specjalnie na tę okazję uszyte. Przyszedł moment święceń. Wchodziłem po schodach, by uklęknąć przed Ojcem Świętym. Pamiętam jego ciepłe dłonie na mojej głowie i długie milczenie. Z wrażenia otworzyłem usta, jakbym chciał wypuścić z siebie wszystkie emocje. Jednocześnie czułem jak fotograf papieski chce mi zrobić zdjęcie i czeka żebym te usta zamknął, ale wrażenie było tak wielkie, że nie mogłem tego uczynić – opowiada.
Emocje opadły dopiero kiedy nowowyświęcony kapłan zszedł z podium, usiadł na krzesełku i uświadomił sobie, że właśnie się dokonało to, po co tu przyjechał. – Pamiętam, choć może wstyd o tym dziś mówić, jak poczułem wtedy zwykły głód. Nie chodzi tu o przenośnię, że to był głód Boga, ale zwyczajny ludzki głód z burczeniem w brzuchu – wspomina.
Po końcowym błogosławieństwie każdy z wyświęconych otrzymał specjalny dokument przywieziony z Watykanu zaświadczający o otrzymaniu święceń kapłańskich. To był wielki arkusz o formacie większym niż A4. – Niosłem go ostrożnie nie wiedząc co z nim zrobić, bo właśnie zaczynało padać. To nie był mały deszczyk, ale niesłychana ulewa. Twardy grunt pod nogami zamienił się błyskawicznie w błoto. Nie miałem nic przy sobie, żeby się osłonić czy móc schować ten dokument, więc zwinąłem go w rulon, ale i tak do dziś nosi ślady tamtego deszczu – mówi ojciec Jan Paweł.
Rodzina i przyjaciele ojca Jana Pawła, którzy przyjechali do Lublina, by z nim się radować byli zaproszeni na obiad do sióstr benedyktynek. – Nie mogliśmy się w małym refektarzu pomieścić, ale z tamtego miejsca pozostało mi jeszcze jedno niezapomniane doświadczanie. Grałem wcześniej na gitarze, często z młodzieżą śpiewaliśmy piosenki. Moim „przebojem”, który zawsze wykonywałem wygłupiając się i modulując głos była piosenka o powołaniu Samulea. Poproszono mnie, bym ją zaśpiewał. Wtedy stało się coś niesamowitego. Wzruszyłem się głęboko, w oczach stanęły mi łzy, nie mogłem się wygłupiać. Dotarło do mnie, że mnie właśnie tak samo powołał Pan Bóg – mówił ojciec Jan Paweł. I choć od tamtego wydarzenia minęło 25 lat, w oczach ojca Jana Pawła znów stanęły łzy.