30 lat temu Jan Paweł II odwiedził Lublin. Podczas Mszy św. odprawianej na Czubach udzielił święceń kapłańskich 50 diakonom przybyłym z różnych polskich diecezji.
Kiedy do klasztorów benedyktynów w Tyńcu dotarła wieść, że trzeba jakiegoś diakona wyznaczyć do przyjęcia święceń kapłańskich z rąk Ojca Świętego Jana Pawła II w Lublinie, władze zakonne powiedziały „zdecydujcie między sobą”. Diakonów było wtedy trzech: brat Włodzimierz, brat Henryk i brat Jan Paweł. – Żaden z nas oczywiście nie miał śmiałości sam siebie delegować. W pewnym momencie brat Włodzimierz powiedział do ojca opata tak: „Jak ojciec myśli który z nas powinien pojechać do Lublina?”, „No nie wiem” usłyszał, wtedy ciągnął swoją myśl „Ojcze opacie a przez kogo powinien być święcony brat Jan Paweł”, „Racja, świetny pomysł!” usłyszał. Tak moje imię zakonne, które otrzymałem w 1979 roku kiedy wstąpiłem do zgromadzenia zadecydowało, że to ja miałem pojechać do Lublina i otrzymać święcenia kapłańskie z papieskich rąk – opowiada ojciec Jan Paweł benedyktyn. Do dziś pamięta ciepłe dłonie Papieża na swojej głowie i wzruszenie.
Współbracia brata Jana Pawła święcenia kapłańskie otrzymywali miesiąc wcześniej. On jednak wyróżniony wyborem musiał czekać do papieskiej pielgrzymki do Polski. – Cieszyłem się z moimi współbraćmi, ale nie rozumiałem wtedy w pełni tego, co przeżywają. Z jednej strony była we mnie wielka radość, a z drugiej znak zapytania, jak to będzie, jak ja otrzymam święcenia – opowiada.
Do Lublina dotarł późnym wieczorem. Wraz z innymi zatrzymał się w lubelskim seminarium, gdzie był punkt zbiórki dla wszystkich diakonów, którzy mieli być nazajutrz święceni. 9 czerwca rano z seminarium na Czuby, na miejsce uroczystości, wyruszył autokar. Już wtedy ruch w mieście był mocno ograniczony. Wszędzie porozstawiane były barierki przy których gromadzili się ludzie oczekujący na Ojca Świętego. – Nasz autokar prowadził jakiś milicyjny samochód na sygnałach świetlnych. Wyglądając przez okno widziałem tłumy ludzi, które już od wielu godzin oczekiwały na papieża. Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie, że nas wieziono pod eskortą pośród odgrodzonych od ulicy tłumów wiernych. Pojawiło się wtedy we mnie uczucie wybrania. To odseparowanie ludzi od ulicy uświadomiło mi, że jestem wybrańcem z tego ludu, który się gromadzi wokół Chrystusa i dla tego ludu jestem ustanowiony. Nie wywyższało mnie to, ale ukazywało ciężkie brzemię, które zostaje włożone na moje barki. To był szlachetny ciężar i zobowiązujący – wspomina ojciec Jan Paweł.