Jedna z uczestniczek zjazdu, Rose Lipszyc mieszkająca niegdyś przy ul. Misjonarskiej, poprosiła taksówkarza, aby ją zawiózł w miejsca, które po raz ostatni widziała w 1939 r.
Już we wrześniu 1947 r. Żydowski Komitet Ziomków Lubelskich w Polsce, czyli organizacja zrzeszająca mieszkających jeszcze po wojnie Żydów, którzy byli w jakikolwiek sposób związani z Lublinem, zorganizował dwa podobne wydarzenia: jedno w Lublinie, drugie we Wrocławiu. – To trzecie po wojnie takie wydarzenie. Od tamtych spotkań minęło już siedemdziesiąt lat, dlatego to zupełnie inny skład osób, które uczestniczą w tegorocznym zjeździe. Mało jest osób z pierwszego pokolenia, które pamiętało wojnę – mówi dr hab. Adam Kopciowski z Zakładu Historii i Kultury Żydów UMCS. W latach 1948–49 ziomkostwo zrealizowało działania, których celem było upamiętnienie lubelskich Żydów zamordowanych podczas wojny. Organizacja starała się również o zachowanie w przestrzeni miasta śladów dziedzictwa. Jednak w 1950 r. doszło do jej rozwiązania. – Lublin to wyjątkowe miasto na mapie żydowskiej Polski. Nie przypominam sobie w tej chwili zbyt wielu podobnych wydarzeń winnych miejscach kraju, zorganizowanych na tak szeroką skalę i dla tak wielkiej liczby osób – dodaje badacz.
Tomasz Pietrasiewicz (z lewej) mówił o powodach swojej działalności i zaangażowania na rzecz przywracania pamięci lubelskim Żydom ks. Rafał Pastwa /Foto Gość Wzruszająco zabrzmiało wystąpienie Tomasza Pietrasiewicza, dyrektora „Teatru NN-Ośrodka Brama Grodzka”. – Dwadzieścia pięć lat temu wszedłem na drogę, która doprowadziła mnie do dzisiejszego spotkania. Dokładnie we wrześniu 1992 r. grupa przyjaciół, która nazywała się „Teatr NN”, weszła do zrujnowanej Bramy Grodzkiej. Jedną z tych osób był mój przyjaciel Witek Dąbrowski. Wtedy mieliśmy wielkie marzenie stworzenia tam teatru i bycia artystami. Nic nie wiedzieliśmy, że przed wojną Brama Grodzka nazywała się Bramą Żydowską, że w przedwojennym 120-tysięcznym mieście żyło ponad 40 tys. Żydów. Nic nie wiedzieliśmy o tym, że te puste place wokół Bramy Grodzkiej to było dawne miasto żydowskie. Wtedy musiałem odpowiedzieć sobie na pytanie, jak to możliwe, że ja, dorosły człowiek, nic nie wiem na temat tej historii miasta... Czym ma być instytucja kultury, którą chcieliśmy tworzyć, jak ona powinna się zachować wobec tej niepamięci? Wtedy marzenie o teatrze zamieniło się w marzenie stworzenia miejsca, które będzie opowiadać o historii lubelskich Żydów – mówił T. Pietrasiewicz.
Przez lata instytucja zamieniła się w kapsułę czasu, wielkie archiwum z tysiącami nagrań i fotografii. – Opowiadaliśmy o życiu, odsuwając od siebie opowieść o Zagładzie. Ale ten cień nam towarzyszył. Takim przełomowym momentem było spotkanie się z historią Henia Żytomirskiego. Dostaliśmy od jego krewnej album opowiadający o życiu chłopca. Ta historia tak mnie dotknęła, że rozpoczęła się we mnie gotowość opowiadania o Zagładzie – tłumaczył. Wyznał, że dopiero po jakimś czasie zrozumiał, że Niemcom chodziło o coś więcej niż tylko o fizyczną anihilację. Chodziło o zabranie Żydom ich nazwisk, historii, losów. – To był rodzaj utopii wyrastający z samego jądra zła. Wiedziałem, że jeśli chcemy się temu przeciwstawić – musimy stworzyć rodzaj antyutopii – podsumował.