Wystarczyło kilka chwil, by wywrócić życie pani Marii do góry nogami. A miało być tak spokojnie - sanatorium w Nałęczowie, żadnych rewolucji. Jednak przypadkowy udział w rekolekcjach ewangelizacyjnych i adoracja niezwykłego krzyża zmieniły wszystko.
Maria Nowaczyńska przyjechała do Nałęczowa, by podreperować sobie zdrowie. Serce jej doskwierało, więc lekarz wysłał ją do sanatorium. Los padł na Nałęczów.
- Pochodzę ze środkowej Polski, w Nałęczowie nigdy nie byłam, choć wiele o nim słyszałam i czytałam. To miał być pobyt jak wszystkie inne, bo do sanatoriów jeżdżę od kilku lat. Będąc w niedzielę w kościele usłyszałam, że w parafii rozpoczynają się pod koniec tygodnia rekolekcje ewangelizacyjne. Nic mi to nie mówiło, ale że w sanatorium czas płynie wolno, postanowiłam się wybrać i zobaczyć co to takiego. Już pierwszego dnia, gdy usłyszałam świadectwo osoby prowadzącej, czułam się bardzo poruszona. Zaczęłam przyglądać się swojemu życiu i nie podobało mi się to, co widziałam. W zasadzie to miałam ochotę wyjść z kościoła i uznać, że to nie dla mnie. Jednak wciąż chodziło mi po głowie to, co usłyszałam, więc na rekolekcje wracałam - mówi pani Maria.
Kiedy po trzech dniach ewangelizatorzy zakończyli głoszenie rekolekcji, w parafii pozostał Krzyż Trybunalski z relikwiami Krzyża Świętego. Każdego dnia wierni zapraszani byli do tego, by przyjść na adorację i modlitwę.
- Byłem zaskoczony, że tak wiele osób każdego dnia od godz. 15.00 zaglądało do kościoła na modlitwę. Ustaliliśmy, że adorację co dzień poprowadzi inna wspólnota zakonna czy parafialna, ale zaproszony był każdy i ludzie rzeczywiście z zaproszenia korzystali - mówi ks. Marek Czerko, proboszcz parafii.
Pani Maria była jedną z nich. Choć nie mieszka w Nałęczowie na stałe, codziennie zaglądała do świątyni, by się pomodlić przed Krzyżem Trybunalskim.
- Od wielu lat żyję skonfliktowana z moją siostrą. Nie mamy ze sobą żadnego kontaktu. Podczas adoracji czułam przynaglenie, bym zadzwoniła do siostry. W pierwszej chwili pomyślałam, że to niedorzeczne, tak po 10 latach zadzwonić i zapytać, co u niej słychać. Kiedy jednak modliłam się przed krzyżem, wyraźnie słyszałam "zadzwoń". Odważyłam się. Obie ze wzruszenia się popłakałyśmy, porozmawiałyśmy i umówiłyśmy się na spotkanie po moim powrocie - daje świadectwo pani Maria.
O tym, że Krzyż Trybunalski jest świadkiem ludzkich krzywd i zwycięstw mówił także bp Mieczysław Cisło podczas Eucharystii pożegnania krzyża w nałęczowskiej parafii.
- Przez lata wisiał on w Trybunale Koronnym w Lublinie, gdzie spoglądał na wyroki wydawane przez sędziów. Kiedy jednak w 1727 roku pojawiły się łzy na postaci Chrystusa na krzyżu, uznano to za cud i przeniesiono do kościoła św. Michała na Starym Mieście. Stamtąd trafił do katedry lubelskiej, gdzie odbiera swoją cześć. Jednak w 2014 roku abp Stanisław Budzik postanowił, by ten właśnie znak Męki Chrystusa wędrował po parafiach archidiecezji lubelskiej, gromadząc przy sobie ludzi. Teraz odwiedza parafię w Nałęczowie - mówił bp Mieczysław.
Podkreślał też, że przyjąć krzyż w życiu i zaakceptować cierpienie to odnieść zwycięstwo.
- Stajemy pod krzyżem, by spływały na nas z niego łaski, a tak wiele ich nam potrzeba. Potrzeba łask w życiu prywatnym, ale i w życiu naszej Ojczyzny, by udało się zasypywać podziały i by przeciwnicy potrafili podać sobie dłoń. Chrystus z krzyża mówi "nie lękajcie się" i to przesłanie wciąż jest aktualne - mówił biskup.