Choć wszyscy myśleli, że będzie studiował geologię, on jednak wybrał teologię i to w Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Lublinie. Ks. Aleksander Ożóg w tym roku razem ze swymi dziewięcioma kolegami świętuje 50 lat kapłaństwa.
Mały Aleksander odkąd jego parafię odwiedzili misjonarze werbiści, po cichu marzył, by wyjechać na misje do Afryki. Gdy nieco podrósł, swoim pomysłem podzielił się z mamą. - Mama jednak nie była zachwycona pomysłem - śmieje się ks. Aleksander, dziś już emeryt. - Powiedziała, że przede wszystkim muszę skończyć szkołę.
Myśl o zostaniu misjonarzem choć nieco zgaszona, zupełnie nie przycichła. Zaraz po maturze Olek ku zdziwieniu wszystkich, także nauczycieli w liceum, zamiast pójść jak deklarował na studia na geologię do Wrocławia, papiery złożył do lubelskiego seminarium.
- To były naprawdę dobre lata - wspomina kapłan. - Miałem fajnych kolegów, byliśmy ze sobą zżyci. Razem podróżowaliśmy w wakacje. Chcieliśmy się rozwijać a że w seminarium było dużo nauki to wpadliśmy na pomysł, że każdy z nas zgodnie z zainteresowaniami czyta w określonym terminie konkretną książkę i potem całej reszcie ją przedstawia. Staraliśmy się mieć szeroką wiedzę. Pamiętam, że uwielbiałem książki Remarque. Inni lubili co innego i dzięki temu mogliśmy wymieniać się informacjami.
Ks. Aleksander po tym jak 6 sierpnia 1967 r. wraz z 17 innymi alumnami otrzymał święcenia kapłańskie, przez 10 lat pracował jako wikariusz w parafiach diecezji lubelskiej. - Kiedyś gdy byłem w Lublinie w katedrze spotkałem kolegę, który przyjechał szukać chętnych księży do pracy w Zambii - wspomina. - Nie zastanawiałem się długo. Uzyskałem zgodę od biskupa i pojechałem. Najpierw uczyłem się języka regionalnego, potem pomagałem w pracy księżom, którzy już tam byli przede mną. Po trzech latach przyjechałem do Polski na 3 - miesięczny urlop ale wiedziałem, że muszę wrócić do Zambii.
Polski kapłan tym razem jednak został rzucony na głęboką wodę. - Przydzielono mi miejsce, które w ogóle wcześniej nie było zorganizowane duchowo. Nie było plebanii, kościoła, niczego. Wziąłem ze sobą kilku mężczyzn, którzy znali się trochę na tamtejszym budownictwie i wyruszyłem. Najpierw musiałem się postarać o zgodę tamtejszego wodza plemiennego, bo choć krajem rządził już prezydent, to jednak lokalnie władza ciągle należała do poszczególnych plemion - wspomina ks. Aleksander.
Na początku ekipa polskiego misjonarza przystąpiła do budowy plebanii a potem rozpoczęła się praca duchowa z tymi , do których ks. Aleksander został posłany. - To byli bardzo otwarci ludzie, byli otwarci na nową religię i na działanie Bożej łaski.
Przez 7 lat ksiądz z Polski, żył w Zambii dokładnie tak samo jak jego wierni. - To samo jadłem, tak samo jak oni mieszkałem. Z czasem, tamtejszy biskup obdarzył mnie wielkim zaufaniem i uczynił mnie swoim wikariuszem. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Gdy biskup wyjeżdżał, ja go zastępowałem. Miałem prawo głosu w tajnych wyborach biskupich.
Klimat Zambii jednak dał się we znaki ks. Aleksandrowi. - Zachorowałem na nerki. Przyjechałem do Polski na operację i lekarz odradził mi powrót do Afryki.
Zacięcie misyjne ks. Aleksandra jednak nie opuściło. Bardzo szybko okazało się, że w Anglii potrzeba duszpasterza do pracy z Polonią. - Dostałem propozycję i wyjechałem.
Tam ks. Ożóg pracował 24 lata. - Do Polski wróciłem 3 lata temu, gdy skończyłem 70 lat - opowiada. - Po tylu latach mojej różnej pracy, choć mocno podupadłem na zdrowiu, mogę powiedzieć, że nigdy nie zwątpiłem w sens moje posługi, nigdy nie przeszedłem kryzysu wiary. Moje kapłaństwo postrzegam dokładnie tak samo, jak na początku, 50 lat temu. Cieszę się z tego.