Rodzinny dom pamięta jako miejsce, gdzie zawsze był alkohol, strach i niepewność. Nie brakowało też przemocy. Zmarnowane dzieciństwo było prostą drogą do tego, by zmarnować całe życie, szczególnie wówczas, gdy mając 12 lat, trafia się do domu dziecka. - Bóg jednak miał dla mnie inny plan - dawał świadectwo w czasie rekolekcji ewangelizacyjnych Robert.
W Iwonie zakochał się od pierwszego wejrzenia. To dla niej przygotował się do bierzmowania przed ślubem i poszedł do spowiedzi.
- To wszystko jednak było tylko incydentem. Tak naprawdę dalej pozostawałem człowiekiem niewierzącym - przyznaje.
Po ślubie zamieszkali z mamą Iwonki, którą Robert bardzo lubił. Była mu szczególnie bliska, bo jak on wychowała się w domu dziecka.
- Patrzyłem codziennie na moją teściową i moją żonę, jak rano i wieczór klękają do modlitwy. Co niedziela - czy deszcz, czy mróz - moje kobiety szły do kościoła. Ja stawałem przy oknie i patrzyłem na nie, ale nie szedłem. Zadawałem mojej żonie masę pytań o Boga, o to, jak się modlić, o wiarę. Ona cierpliwie mi odpowiadała - mówi Robert.
Którejś niedzieli, jak zwykle, panie poszły do kościoła, a Robert wyglądał przez okno.
- Coś nagle we mnie się zmieniło. Zapragnąłem pójść za nimi. Szybko się ubrałem i poszedłem w odpowiedniej odległości, żeby mnie nie zobaczyły. Byłem w kościele pierwszy raz od wielu lat. To, co się działo na Mszy, było dla mnie jak magia. Ludzie wstawali, siadali, mówili coś, a ja nie wiedziałem, jak się zachować. Jednocześnie było mi tam zwyczajnie dobrze. Od tamtej pory zaczęły się moje intensywne poszukiwania Pana Boga. Dużo czytałem, rozmawiałem z żoną i księżmi, w końcu przygotowałem się do pierwszej prawdziwej spowiedzi w moim życiu. Wiedziałem, że chcę być blisko Pana Boga. Uczepiłem się Go jak deski ratunkowej. Bałem się, że bez Niego zginę w życiu, że nie uda się nasze małżeństwo, że zejdę na jakieś manowce. Nigdy się nie zawiodłem - mówi Robert.