Wieloosobowe pokoje, noszenie węgla, brak książek i problemy ze znalezieniem pracy. Tak wyglądały studia na KUL w PRL. Nie zrażało to jednak studentów, którzy szukali prawdy. Tamte trudne czasy były dla wielu najpiękniejsze, bo były to czasy ich młodości.
Niemal wszystkie studentki historii, podobnie jak i innych sekcji, mieszkały w akademikach na tzw. Poczekajce. Istniały wówczas dwa dwupiętrowe bloki: A i B. W pokojach mieszkało nawet po osiem osób. Zimą, aby było w nich ciepło, studentki musiały przed wyjściem na uczelnię przynieść z piwnicy węgiel, aby siostra Akwina mogła napalić w kaflowych piecach. - Ciepłej wody nie było w kranach. W suterenie był kocioł z gorącą wodą, którą w wiadrach donosiłyśmy do łazienek. Warunki więc były dość spartańskie. Ale któż z nas dziś powie, że było źle? – mówi pani Olczak. Kolegów dziewczęta mogły przyjmować w świetlicy, w pokojach gościły ich jedynie przy wyjątkowych okazjach. W świetlicy, a latem w parku na Poczekajce, często były organizowane spotkania towarzyskie. W dniach uroczystości uniwersyteckich mieszkanki akademików odwiedzał rektor ks. prof. Marian Rechowicz, a w dniu inauguracji także prymas Stefan kardynał Wyszyński.
- Życie codzienne studenckie toczyło się dość wartko – wspominał prof. Jan Ziółek swój czas studiów. - Nie zamykaliśmy się we własnym gronie, ale utrzymywaliśmy bliskie kontakty ze ludźmi z innych wydziałów, przede wszystkim z filozofami, a także z teologami. Wynikało to z ogólnych warunków - w tamtych czasach było na KUL-u mniej studentów, łatwiej można było się poznać. Ułatwiały to też warunki w akademikach - zapewne trudne do wyobrażenia dla współczesnych studentów. Mieszkaliśmy w pokojach po 16-18 osób. Siłą rzeczy znajdowali się w jednym pokoju ludzie z różnych sekcji, a nawet wydziałów. Na całe piętro przypadała jedna umywalnia, co dawało okazję do częstego spotykania się. Ta sytuacja powodowała też różne śmieszne zdarzenia. Na przykład w sąsiedniej sali mieszkało 18 chłopaków, a wśród nich pewien student filozofii na KUL-u i orientalistyki na UW. Nosił się on dość oryginalnie, nie uznawał fryzjera, nie golił się i, co najgorsze, stronił od wody. Po kilku próbach nakłonienia go do zmiany stylu życia, mieszkańcy wspólnego pokoju stracili cierpliwość i postanowili go wykąpać siłą. Zażądali od nas pomocy, której chętnie im udzieliliśmy. Umywalnia przypominała wojskową - było to długie metalowe koryto, nad którym wisiały krany. Przyprowadziliśmy tam naszego delikwenta, zmusiliśmy go, żeby wszedł do tegoż koryta, umył się i ogolił. Cała sprawa zakończyła się w Komisji Dyscyplinarnej, w której, po wysłuchaniu stron, wyrok wydawał - dławiąc się ze śmiechu - pan prorektor Zdzisław Papierkowski. Nakazał nam przeprosić kolegę publicznie. Przeprosiliśmy go więc za umycie i ogolenie na łamach „Kuriera Lubelskiego". Przedrukował to potem „Przekrój" i inne czasopisma.
Gdyby zebrać wspomnienia wszystkich studentów powstałaby cała seria opasłych tomów.