Wieloosobowe pokoje, noszenie węgla, brak książek i problemy ze znalezieniem pracy. Tak wyglądały studia na KUL w PRL. Nie zrażało to jednak studentów, którzy szukali prawdy. Tamte trudne czasy były dla wielu najpiękniejsze, bo były to czasy ich młodości.
Stare fotografie w archiwum uczelni pokazują zupełnie inną rzeczywistość niż ta dzisiejsza. Choć korytarze starego gmachu wciąż wyglądają tak samo, dziś KUL to zespół budynków porozrzucanych po różnych częściach Lublina. Jest nowocześnie i przestronnie, a jednak „starzy” studenci z nostalgią wspominają czasy, kiedy to wszyscy mieścili się w dawnych koszarach przy Alejach Racławickich, które od 1918 roku były sercem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Wspomnienia dawnych studentów, późniejszych profesorów KUL, przypominają minione czasy. 100. urodziny KUL są dobrą okazją, by do nich wrócić.
- Byliśmy dyskryminowani, utrudniano nam życie, naukę i możliwość pracy – wspominała Amelia Kania-Szafrańska. - To odrzucenie podkreślało zarówno naszą inność i nasz sprzeciw wobec ówczesnej rzeczywistości, jak też umacniało przeświadczenie o naszej godności, o trwaniu w ciągłości dziejów, było także świadectwem wiary i patriotyzmu. Tak więc z dumą nosiliśmy białe czapki z dwoma czerwonymi paskami na otokach – dziś już zapomniany wyróżnik studentów KUL-u. Zapewniało nam to często lepsze miejsce w kolejkach, których wtedy nie brakowało, lub przywoływało życzliwy uśmiech na twarzy przechodnia. Chyba żaden inny uniwersytet w PRL nie wywierał tak silnego wpływu na swych studentów, nie zapewniał tak bogatej formacji intelektualnej i duchowej.
Za moich studenckich lat (1959–1964) studia na sekcji historii różniły się nieco od obecnych – wspominała Elżbieta Janicka-Olczak, historyk. - Na egzaminy wchodziło się alfabetycznie według listy sporządzonej przez dziekanat. Nikt z nas nie ośmielił się zmienić tego porządku i przyjść w innym terminie niż wyznaczony. Niektórych profesorów po prostu baliśmy się, nikt nie ośmielił się wejść na egzamin kompletnie nieprzygotowany. Najbardziej baliśmy się ks. prof. Żywczyńskiego. Nieliczni szli tylko na jego seminarium, ale wszyscy musieli u niego zdawać egzaminy z historii powszechnej XIX i XX wieku. Na egzaminy wchodziło się czwórkami i często cała czwórka wychodziła z oceną niedostateczną wpisaną do indeksu. Przed egzaminem każdy musiał pisać tzw. klauzurówkę na jeden z trzech tematów ustalonych przez promotora. Był to równocześnie rodzaj sprawdzianu czy student pisał samodzielnie pracę magisterską. Podręczników do nauki było o wiele mniej aniżeli dzisiaj. Niektóre z nich były tłumaczeniami z języka rosyjskiego, zwłaszcza do historii starożytnej. Toteż uczyliśmy się z podręczników wydanych przed wojną. Były one dostępne w Zakładzie Historii i Bibliotece Uniwersyteckiej KUL w niewielkich ilościach. Dlatego zabronione było ich wynoszenie poza czytelnię.