– Niech pan szykuje trumnę – powiedział lekarz ojcu Franciszka Przytuły, gdy ten jako mały chłopiec chorował na zapalenie opon mózgowych. To, że dziecko wyzdrowiało i rozwijało się dobrze, w rodzinie uważano za cud.
W Rudzie Solskiej, małej wsi oddalonej o ponad 10 km od Biłgoraja, wszyscy pracowali na roli. Uprawiali zboże, ziemniaki i tytoń. W niedzielę chodzili lub jeździli rowerami do kościoła św. Marii Magdaleny w Biłgoraju, by uczestniczyć we Mszy św. Obok tej świątyni stoi dawny kościół pofranciszkański, który natchnął małego, 7-letniego Franka Przytułę do pierwszej myśli o kapłaństwie. – Gdy poszedłem do mojego proboszcza i zwierzyłem się, że chciałbym wstąpić do franciszkanów w Niepokalanowie, ksiądz popatrzył na mnie dobrotliwie i powiedział, że na takie decyzje mam jeszcze czas i porozmawiamy, jak skończę szkołę. Posłuchałem i życie płynęło normalnym rytmem, jak to na wsi. Praca na gospodarstwie i szkoła – opowiada ks. Franciszek. Kiedy skończyła się podstawówka, wraz z kolegą, jako jedyni we wsi, postanowili iść do liceum w Biłgoraju. – To było ponad 10 km od naszej wsi i codziennie pokonywaliśmy tę trasę rowerami. Dni wypełniała nauka i – jeśli był czas – pomoc rodzicom. Wszyscy w domu byli wyrozumiali i ani brat, ani siostry nie narzekali na to, że się uczę. Ja wtedy myślałem o studiowaniu medycyny. W naszej rodzinie zawód lekarza był bardzo szanowany i rodzice sugerowali mi trochę, bym uczył się w tym kierunku, tym bardziej że doświadczyli na własnej skórze, jak bardzo medycyna jest potrzebna – wspomina kapłan.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.