Rozpoczyna się zwykle po świętach Bożego Narodzenia i co roku wzbudza różne emocje zarówno wśród księży jak i parafian przez nich odwiedzanych. O przeżywaniu kolędy opowiadają lubelscy księża.
Bez wątpienia wizyta duszpasterska daje kapłanowi bardzo szerokie doświadczenie człowieka. Jest sposobnością do poznania ludzi w ich konkretnej sytuacji życiowej.
- Chyba najtrudniejsze w czasie kolędy jest to, że idąc od mieszkania do mieszkania, przemierza się również intelektualnie i duchowo te ludzkie egzystencje – stwierdza kapucyn o. Andrzej Cebula. – Raz trafi się na liczną rodzinę, gdzie jest hałas dzieci i radość spotkania, za chwilę spotyka się z matką, która straciła dziecko, po czym przechodzi się do mieszkania pełnych energii studentów, by znów za chwilę wejść do domu absolutnej ciszy, gdzie mieszka samotna od kilkunastu lat staruszka.
Niemal z minuty na minutę trzeba kapłanowi odnaleźć się w każdej z tych sytuacji, wejść w życiowy problem domowników, współczuć z cierpiącymi, cieszyć się z radującymi, pocieszyć smutnych. - Do kolejnego mieszkania trzeba wchodzić, jakby zupełnie zapominając, co się przeżyło w poprzednim. Raz trafi się rodzina, która zna księdza od dawna, chodzi na odprawiane przez niego Msze święte i niewymownie cieszy się z jego przyjścia, a zaraz przyjmie ktoś, kto tylko chce z siebie wyrzucić niezrozumienie i poczucie rzekomej krzywdy, bo nie chodzi do kościoła i nie mógł zostać chrzestnym w swojej rodzinie – opowiada o. Andrzej. - Trudne jest też słuchanie propozycji parafian, gdy są one sprzeczne ze sobą. Miałem np. mieszkanie, w którym rodzina z dziećmi dziękowała za przeżyty właśnie festyn parafialny, po czym w mieszkaniu obok starsze małżeństwo złożyło skargę na tenże festyn, że jest za głośno i jest w ogóle nikomu niepotrzebny.
O radościach i trudnościach kolędowania mówi także ks. Damian Dorot duszpasterz kościoła rektoralnego św. Piotra w Lublinie. – Lubię kolędę, bo lubię poznawać historie ludzi. Być może ktoś powie, że przez te kilka minut za wiele o drugim człowieku się nie można dowiedzieć, mimo wszystko może się okazać, że to początek kolejnych spotkań i rozmów. Ostatnio miałem taką sytuację: otwiera młoda dziewczyna i mówi „Dziękuję za wizytę, bo nie jestem przygotowana". Odpowiadam „Ale ja jestem przygotowany, jeśli tylko pani zechce mnie zaprosić”. Zaprosiła i porozmawialiśmy sobie bardzo sympatycznie.
Pojawiają się głosy, że lepiej byłoby kolędę rozłożyć na cały rok i posiedzieć dłużej z konkretną rodziną, bardziej ich poznać. – Na razie jednak złotym środkiem jest cudowna okazja, że kolęda jest na samym początku kolejnego roku naszego życia, do którego zapraszamy Chrystusa z Jego błogosławieństwem – stwierdza ks. Damian. - Zawsze można zaprosić księdza po skończonej kolędzie, aby z nim dłużej porozmawiać na spokojnie, kiedy już minie gorący kolędowy okres.
Zdaniem ks. Dorota kolęda dla kapłana to niesamowity czas, bo może spotkać wielu różnych ludzi, także tych z pierwszych stron gazet, w ich zwyczajności.
Bywa też tak, że ksiądz po kolędzie jest tylko powiernikiem ludzkich losów, często trudnych i poplątanych. I na to ludzkie życie przychodzi z błogosławieństwem od Boga. - Kiedyś wszedłem do domu, gdzie rodzina opłakiwała śmierć męża i ojca. Za wiele nie mówiliśmy, po prostu byliśmy ze sobą – wspomina ks. Damian. Ale, jak zaznacza duszpasterz, ksiądz to też człowiek i można z nim porozmawiać naprawdę o wszystkim. – Mogę się też pobawić klockami z dziećmi, chociaż są i takie momenty, wobec których wypada tylko zamilknąć.