Największym nieszczęściem mieszkańców tej wsi były plany powstania obozu na Majdanku. Wykonał je dla Niemców mierniczy przysięgły Konstanty Eckert.
Niektórzy przenosili swoje domy i gospodarstwa za rzekę, inni ukrywali dzieci u dalszej rodziny, a pozostali myśleli, że to tylko niepotrzebna panika. Niestety, rzeczywistość okazała się brutalna i okrutna.
Był straszliwy mróz. Wszędzie mnóstwo śniegu. Bardziej pracowici gospodarze wstawali powoli na obrządek. Hodowali świnie, krowy, mieli konie. Nie byli biednymi chłopami. Każde gospodarstwo posiadało zabudowę: oborę, stodołę. Mieli też siewniki i sprzęt do uprawy ziemi. 25 stycznia 1943 r. mieszkańców wsi Dziesiąta obudziły niemieckie okrzyki, walenie do drzwi kolbami karabinów i ujadanie psów. Świat, który znali, przestał istnieć.
Wykład dr. Krzysztofa Tarkowskiego ks. Rafał Pastwa /Foto Gość W związku ze zbliżającą się 75. rocznicą pacyfikacji wsi Dziesiąta w Muzeum na Majdanku dr Krzysztof Tarkowski z Archiwum PMM opowiadał o nieznanych szczegółach tej akcji i przedstawił związane z nią dokumenty. Wystąpiła również Czesława Wójcik, która jako dziecko przeżyła akcję zorganizowaną i przeprowadzoną przez Niemców. Spotkanie cieszyło się dużym zainteresowaniem, także ze strony mediów. W spotkaniu uczestniczyła również młodzież.
- Cały obóz na Majdanku powstał na polach, które były własnością mieszkańców wsi Dziesiąta. Ci ludzie zostali skrzywdzeni przez wojnę, Niemców. Teraz jest to teren obozu, dlatego jesteśmy im winni pamięć i wyjaśnianie tamtych wydarzeń - mówi dr Krzysztof Tarkowski z Archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku.
- Ci ludzie ponieśli wielkie straty i ofiary. Większość gospodarzy, których gospodarstwa zostały zajęte pod obóz, zginęła tu, na Majdanku. Kilkunastu przeżyło. Pacyfikacja dotknęła 80-100 osób. Do obozu zabierano całe rodziny. Po kilku dniach kobiety i dzieci były zwalniane. My przypuszczamy, że zginęło 16 osób. Mamy 11 nazwisk. Kilku nam brakuje - opowiada K. Tarkowski.
Podkreśla przy tym, że należy pamiętać, iż pacyfikacji uległa obozowa część wsi Dziesiąta. Bo wieś zlokalizowana była po obu stronach drogi do Głuska. - Część wsi po stronie rzeki Czerniejówki nie była objęta pacyfikacją - wyjaśnia. W drodze na teren obozu ks. Rafał Pastwa /Foto Gość
- Powodem pacyfikacji były plany Niemców dotyczące uporządkowania kwestii związanych z granicą obozu. Do pacyfikacji obóz na Majdanku sięgał do stodół gospodarzy. Tak naprawdę rolnicy często przechodzili na teren obozu, a wartownicy na teren gospodarstw. Ta strefa graniczna była dość płynna. Potem postawiono wartowników na drodze, aby nikt nie mógł przejść - wyjaśnia pracownik PMM.
Teren obozu był bowiem wytyczony tablicami. Niemcy po zajęciu gospodarstw rozebrali większość budynków, ale też zbudowali nowe: wielką oborę i wielką stodołę, a także silosy. Gdy do Lublina zbliżali się Sowieci, mieszkańcy wsi Dziesiąta pobiegli na teren tego gospodarstwa, by odzyskać to, co możliwe. Niektórym się to udało. Czesława Wójcik opowiada, że zdołała odzyskać świnię oraz czerwone krowy.
- Byliśmy świadomi, że Niemcy palą tam martwych ludzi. Przez cały rok. Baliśmy się, że z nami zrobią to samo. Mama do Niemców powiedziała tamtego dnia, gdy przyszli na podwórko, żeby brali, co chcą. Postrzelili też moją babcię, bo zaczęła uciekać. Pamiętam, że tamowałam jej krwotok firanką - opowiada Czesława Wójcik, córka Ludwika Dyzmy.
- Była duża hala (na terenie obozu - red.). My z tymi tobołkami. Płacz. Niemka chodziła i pilnowała. Były tylko matki z małymi dziećmi. Dorosłe kobiety i mężczyzn oddzielono przy bramie. Tatusia wypuścili po miesiącu, nas dość szybko - na drugi dzień, chyba. Jak tatuś wrócił, to leżał chory w izbie. Dzięki Bogu, że nikt się od niego tyfusem nie zaraził, bo nikt nawet nie wiedział, że zachorował na tyfus. Okazało się dopiero, kiedy trafił do szpitala Jana Bożego. Tam zmarł. Mama była chwilę wcześniej u niego w odwiedzinach. To był 28 lutego. Potem rodzina nam pomagała. Pochowali tatusia. Nas, dzieci, porozdawali do krewnych. Każdy nas wspierał, krzywda nam się nie działa później - opowiadała Czesława Wójcik.
- Miałem wtedy cztery lata. Pamiętam to, jak przez mgłę. Więcej z opowiadań. Nie mieliśmy już swojego domu po pacyfikacji, zamieszkaliśmy u brata naszego ojca, na Kalinówce. Ciarki przechodzą, gdy się pomyśli, że człowiek zdążył to przeżyć - wspomina z kolei Stanisław Dyzma, syn Ludwika. Uczennice Liceum Plastycznego w Nałęczowie ks. Rafał Pastwa /Foto Gość
W spotkaniu uczestniczyły też: Ania, Klaudia, Alicja i Oliwia, uczennice Liceum Plastycznego w Nałęczowie. - Mieszkamy w internacie, a do Lublina jest blisko, więc postanowiłyśmy, że zainteresujemy się zwiedzaniem obozu. Temat jest bardzo interesujący, a dodatkowo mamy w tej chwili te zagadnienia w szkole. Jesteśmy tym typem młodzieży, która jednak chce się dowiedzieć czegoś o świecie - mówi Ania z I klasy Liceum Plastycznego w Nałęczowie.
Zadaniem dr. Tarkowskiego należy przypominać, że wszystkie nacjonalizmy prowadzą do jednego, do eksterminacji ludzi. Przywołując fragment wiersza księdza osadzonego w obozie w Sachsenhausen, podkreślił, że często ludzie nie reagują na zło lub czyjąś krzywdę, bo wydaje się im, że to ich nie dotyczy. A potem jest za późno, gdy dotyczy to nas samych.
Po części zasadniczej uczestnicy spotkania przeszli na teren obozu na Majdanku.
Wieś Dziesiąta należy do najstarszych na terenie Lubelszczyzny, jej ślady znajdują się nawet w "Kronikach" Jana Długosza, w związku ze wzmianką o sprowadzeniu do wioski sokolników królewskich. Od 1807 r. wioska ta funkcjonowała już jako typowa wioska rolnicza. Jej mieszkańcy zajmowali się również karczowaniem lasów.
Wioska była osadzona na dwunastu łanach kmiecych, czyli na mniej więcej 220 hektarach. Do dziś zachowany jest dawny układ wsi, a nawet niektóre ulice prowadzone są wzdłuż tych łanów.
Warto podkreślić przy tej okazji, że wieś Dziesiąta i dzielnica Dziesiąta to dwa różne organizmy. Dzielnica Dziesiąta utworzona została dopiero w XX w., przekształciła się w dzielnicę za torami.