Ich życie jest dowodem na to, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Wielki Post to dobra okazja, by spróbować od nowa. Przypominamy niezwykłe świadectwo małżonków.
Historia ich wspólnego życia wiodła krętymi ścieżkami. Gdyby nie spotkali Jezusa zmartwychwstałego, pewnie dziś nie byliby razem. Beata i Stanisław Hołowieccy mówią wprost, że bez Bożej pomocy nie byłoby ich rodziny.
Gdyby kilka lat temu, ktoś powiedział im, że będą mieli liczną rodzinę, a Pan Bóg będzie ich prowadził, nie uwierzyliby.
– Pobraliśmy się mając 21 lat. W planach mieliśmy maksymalnie dwoje dzieci i przyjemne życie. Pana Boga jakoś szczególnie nie braliśmy pod uwagę – mówią Beata i Stanisław. Wzięli ślub kościelny, ale nie rozumieli, jakie naprawdę ma on znaczenie. Piękna ceremonia, goście, ale Pan Bóg był tylko dodatkiem.
– Nie rozumieliśmy też wartości czystości. Jak wielu młodych, szliśmy za głosem demona, który popycha młodych do łóżka przed ślubem, a po ślubie robi wszystko, by małżonkowie się tam nie spotykali. Urodziły się nam dwie córki. Próbowaliśmy żyć po swojemu. Wydawało się nam, że dobrze to robimy. W rzeczywistości każde z nas było wielkim egoistą, myślało tylko o tym, by to jemu było dobrze, a dobrze wcale nie było – przyznają.
Chcieli mieć normalne małżeństwo i nie mogli zrozumieć, dlaczego im nie wychodzi. Nie rozumieli wtedy, że o własnych siłach nie dadzą rady. Stanisław zaczął pić, Beata miała do niego pretensje. Przez ich dom przetaczały się awantury, ale zamiast poprawy, przynosiły pogorszenie. Stanisław uważał, że pije, jak inni i ma nad tym pełną kontrolę. Rzeczywistość była inna.
To był czas w ich życiu, kiedy dookoła panowały ciemności i nie widać było wyjścia z sytuacji.
- Zdarzało mi się nie wracać do domu na noc. Zasypiałem gdzieś po drodze w krzakach. Rano budziłem się zasikany, brudny, z dziurą w pamięci, co właściwie się stało. Czasami ktoś przyprowadzał mnie pod blok, a ja nie miałem siły wejść na klatkę i trafić do domu. W takim stanie oglądali mnie sąsiedzi, oglądała mnie moja żona i moje dzieci. Obiecywałem sobie, że więcej nie będę pił, ale nigdy tych obietnic nie dotrzymywałem. Nie rozumiałem dlaczego tak jest – opowiada.
Ich małżeństwo przeżywało straszny kryzys. Beata kilkakrotnie wyprowadzała się z domu, coś jednak powstrzymywało ją przed ostatecznym porzuceniem męża. W końcu ona trafiła do Al-Anon, a on do AA. Wiele to jednak nie pomogło, choć zaczęły się zdarzać dłuższe okresy trzeźwości.
– Pamiętam dokładnie dzień, w którym siedziałam w naszej kuchni i wczytywałam się w 12 kroków, czyli receptę na trzeźwość dla alkoholików i ich rodzin. Nagle niemal namacalnie odczułam obecność Pana Boga, który pokazał mi, że ja też nie jestem bez winy i wiele grzechów popełniam przeciw memu mężowi. Pobiegłam do kościoła, choć nie byłam na Mszy od bardzo dawna, złapałam jakiegoś zakonnika i zaczęłam się spowiadać – mówi Beata.
Od tego momentu zaczęła szukać Pana Boga. Trafiła wtedy na katechezy dla dorosłych prowadzone przez wspólnoty neokatechumenalne. Stanisław wiedział, że żona zaczęła chodzić na spotkania do kościoła, sam jednak uważał to za dziwactwo.
– To była dla mnie jakaś podejrzana sprawa. Mało tego, kiedy zauważyłem, że żona wraca do domu około godz. 21.00, byłem przekonany, że mnie oszukuje. Myślałem sobie, że kościół zamykają o 19.00, a ona się gdzieś włóczy po nocy. Byłem zazdrosny, więc postanowiłem pójść razem z nią, żeby się przekonać jak jest naprawdę – opowiada.