Ich życie jest dowodem na to, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Wielki Post to dobra okazja, by spróbować od nowa. Przypominamy niezwykłe świadectwo małżonków.
Katechezy odbywały się w starym kościele w parafii św. Franciszka. Kiedy Stanisław podszedł pod drzwi kościoła, poczuł, że nie może wejść do środka.
– To było silniejsze ode mnie, jakby ktoś mnie trzymał na zewnątrz. Chciałem uciekać, za nic dobrowolnie nie przekroczyłbym progu. Tarasowałem wejście, więc ktoś mnie popchnął i tak wpadłem do środka. Żona szła do pierwszej ławki, a ja w panice myślałem „zabiję babę, jak ona może prowadzić mnie na sam przód, skoro ja od lat nie byłem w kościele”. Jednak poszedłem za nią. Zaskoczyło mnie to, że o Panu Bogu mówił do nas człowiek świecki i mówił tak zwyczajnie, opowiadając o codziennym życiu i o tym jak Pan Bóg dzisiaj działa. Tak do końca nie rozumiałem co on mówi, ale było mi tam tak bardzo dobrze. Czułem, że coś się ze mną dzieje i tak mi jakoś lżej – opowiada Stanisław.
Po wyjściu z katechezy, wrócił jednak do swoich zwyczajów, czyli do picia. Od tamtej pory jednak starał się przychodzić z żoną na spotkania, bo dawały mu one ukojenie.
– To nie było tak, że Pan Bóg uwolnił mnie z nałogu od razu. Piłem jeszcze przez 7 lat, będąc już na drodze neokatechumenalnej. Z początkowych katechez zawiązała się wspólnota. Na spotkaniach poruszało mnie to, że nikt nie mówił do mnie, żebym wziął się w garść i przestał pić, a przecież wszyscy wiedzieli, że piję. Byłem szanowany pomimo wszystko. Czułem, że przez tych ludzi kocha mnie sam Bóg – mówi Stanisław.
I Bóg działał. Stanisław zaczął zdawać sobie sprawę ze swojej słabości i grzeszności. Próbował szukać ratunku i nieustannie do Pana Boga wołał. Katechista ze wspólnoty powiedział mu, żeby jak najczęściej modlił się przed Najświętszym Sakramentem i przystępował do sakramentu pojednania. Jak trzeba, to nawet codziennie. – Kiedy stajesz przed Panem, to jakbyś był na słońcu. Nie musisz nic robić, a ono i tak opala ci skórę – tłumaczył. – Chodziłem więc na adorację do różnych kościołów w Lublinie i wołałem „Panie Jezu Chryste, ulituj się nade mną, grzesznikiem!”. Pamiętam, jak kiedyś poszedłem się modlić do pustego kościoła i w rozpaczy wołałem, by Pan pokazał mi, co mam robić. W pewnym momencie usiedli przede mną jacyś ludzie. Rozpoznałem w nich moich znajomych z AA. Odkąd zacząłem chodzić do kościoła, odrzuciłem zasady AA. Zrozumiałem wtedy, że muszę tam wrócić i pojednać się z moją historią. To był bardzo ważny krok do trzeźwości. Potem pojechałem z nimi do Częstochowy. Tam przed obrazem Matki Bożej poczułem, jakby strzała przeszyła moje serce i usłyszałem w duszy głos „synu odpuszczają ci się twoje grzechy”. Płakałem jak dziecko – mówi.
Kiedy Beata i Stanisław weszli do wspólnoty neokatechumenalnej, spodziewali się przede wszystkim pomocy w walce z chorobą alkoholową. Okazało się jednak, że dostali dużo więcej.
– Dziś wiemy, że potrzebowaliśmy kogoś, kto uwolniłby nas z naszych lęków i grzechów, a nie wiedzieliśmy, że taką moc ma Chrystus, i że może On działać dzisiaj w naszym życiu. Myśleliśmy, że Kościół jest tylko dla pobożnych. Tymczasem na katechezach dowiedzieliśmy się, że Kościół jest przede wszystkim dla nas grzeszników i że Jezus zmartwychwstały pokonał wszelkie ciemności i daje nam światło na dalsze życie. Dla nas to było odkrycie i rewolucja – mówią małżonkowie.