Terror nasz powszedni

Co ciekawe, to Stanisław Lem zauważył, że wiek XX jest wiekiem "kresu dzieciństwa". Dziecko nie ma swojej bezpiecznej niszy, również w przestrzeni wirtualnej.

Z zawodu tak właściwie to jestem nauczycielem akademickim, ale branża, w której rzeczywiście pracuję na pełen etat, a czasem na dwa, to ojcostwo. Umówmy się: gdyby na ojcostwo były egzaminy, jak na prawo jazdy na przykład, pewnie do tej pory pozostawałbym w stanie bezżennym i bezdzietnym. Wychodzi mi to bardziej niż średnio, przykładem też raczej nie świecę.

Trud ojcowski (macierzyński również) mnoży się jednak do entej potęgi, jeśli uświadomić sobie, że w dzisiejszych czasach manie dziecka (nie, nikt mnie nie zmusi do użycia słowa „posiadanie”) jest – w odbiorze mniej dzieciatej części społeczeństwa - formą rozrywki graniczącej z fanaberią. Co ciekawe, to Stanisław Lem zauważył, że wiek XX jest wiekiem „kresu dzieciństwa”. Dziecko nie ma swojej bezpiecznej niszy, również w przestrzeni wirtualnej. Włączenie telewizora czy radia (daruję sobie straszenie mediami cyfrowymi) oznacza automatyczny zalew negatywnymi emocjami z całego świata. Bez taryfy ulgowej.

Sami kiedyś – niewinnie i beztrosko – zasiedliśmy przed telewizorem, z którego zupełnie nieoczekiwanie popłynęły mądrości, że „rodzice czasem przestają się kochać i wtedy potrzebny jest rozwód”. O mało się nie pozabijaliśmy z żoną, żeglując w powietrzu lotem koszącym w kierunku pilota, ale śmiesznie wcale nie było. Dzieci zrobiły buzie w ciup, oczy zaszły łzami, potrzebna była dłuższa forma wykładowa z elementami prezentacji (jak to rodzice się kochają).

W tym wszystkim jednak nuta optymizmu: od dzieci naprawdę można się dużo nauczyć. Normalność możemy znaleźć tam, gdzie pozostała jeszcze niewinność.


* Dr hab. Lech Giemza jest pracownikiem Katedry Literatury Współczesnej na Wydziale Nauk Humanistycznych KUL

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..