Choć współczesna medycyna i wspierająca ją farmacja są coraz potężniejsze, ludzie nie przestają chorować. Coraz częściej szukają naturalnych form terapii.
O tym, że ludzie dążą do samoleczenia, przekonuje Irmina Niedźwiecka - fitoterapeutka, właścicielka kilku lubelskich zielarni. - Pacjenci zaczynają szukać przyczyn chorób, których dawniej nie było. Szukają pomocy po wizytach u specjalistów, bo nie udało im się tej pomocy znaleźć.
I. Niedźwiecka zauważa, że zdecydowanie zwiększa się zainteresowanie ziołami i suplementami diety. - Kiedyś trąbiono, że suplementy są złe, a to nieprawda. Ludzie już to wiedzą. Ale oprócz tego, że wiedzą, to zwracają uwagę też na jakość tych suplementów. Kiedyś pacjent przychodził i chciał karczoch w tabletkach. Było mu wszystko jedno, co to za tabletki. Dziś albo wybiera konkretną firmę, albo dochodzi, czy dany suplement na pewno nie ma wypełniaczy w kapsułce: stearynianu magnezu bądź tlenku tytanu, czy ma dużą biodostępność, czyli czy rzeczywiście jest przyswajalny.
Fitoterapeutka zauważa także, że pacjenci przestali ślepo wierzyć w to, co mówi lekarz, i gdy ten przepisuje im lek na obniżenie cholesterolu, bardzo poważnie zastanawiają się, czy go brać, bo już wiedzą, że lek ten ma więcej skutków ubocznych niż pozytywnych. - Co ciekawe, powszechne jest obniżanie cholesterolu, natomiast niewielu lekarzy mówi o konieczności kontroli poziomu homocysteiny we krwi. To ona tak naprawdę jest groźniejsza niż cholesterol i to ona głównie przyczynia się do powstawania stanów zapalnych w naszych naczyniach krwionośnych.
Irmina Niedźwiecka podkreśla, że dziś pacjenci sami się edukują. - Sami szukają odpowiedzi na nurtujące ich pytania, czytają różne źródła. Czasem są to porady na Facebooku, czasami informacje poparte naukowymi badaniami.
Zielarka zauważa również, że choć coraz więcej lekarzy zleca pacjentom badanie poziomu witaminy D, której niedobór sprzyja rozwojowi przeróżnych bardzo poważnych chorób, to jednak ciągle są oni informowani, że nie powinni brać jednorazowo więcej niż 2 tys. jednostek. - Mówi się im, że każda większa dawka to dawka toksyczna. To oczywiście nieprawda. Gdybyśmy wszyscy wokół porobili sobie badanie poziomu wit. D, to w większości będzie o zdecydowanie za niski. Nawet latem, bo przecież siedzimy ciągle w pomieszczeniach.
Wśród pacjentów daje się też zauważyć powrót do ziół. - Mamy wiele ziół, których działania nie doceniamy - stwierdza. Choćby nasz dziurawiec. Możemy go stosować zarówno dla poprawienia trawienia, jak i poprawienia nastroju, jako swojego rodzaju antydepresant. Świetnie sprawdza się także dziurawiec do zastosowania na skórę jako olej z dziurawca.
Kiedyś - jak tłumaczy I. Niedźwiecka - pacjenci przychodzili i prosili o konkretne zioła. Najczęściej rumianek, melisę, pokrzywę bądź skrzyp. - Dziś przychodzą i mówią, że potrzebują czegoś na cukrzycę, nadciśnienie, odporność czy pozbycie się pasożytów.
Zdaniem zielarki, ludzie zaczynają też powoli rozumieć, że można próbować żyć bez wszechobecnej chemii, która króluje w naszych domach i często jest znacznie większym zagrożeniem niż zanieczyszczenia powietrza, którego tak się obawiamy. - Na warsztaty przez nas prowadzone przychodzi bardzo wielu chętnych, którzy chcą nauczyć się robić samemu mydło, krem czy dezodorant bez trujących substancji. Warto włączać myślenie i nie ulegać ślepo promocjom na żele pod prysznic z supermarketu, których trujące składniki przenikają przez naszą skórę do krwiobiegu.
Irmina Niedźwiecka jest absolwentką ochrony środowiska na KUL, absolwentką Instytut Medycyny Klasztornej w Katowicach oraz technikiem farmacji.