Wydarzenia nazywane cudem lubelskim wciąż pozostawiają karty do odkrycia. Jedną z nich jest niewyjaśniona śmierć młodej dziewczyny i udział służb bezpieczeństwa w całym zajściu. Rąbka tajemnicy ma uchylić powstająca książka.
To nie były łatwe czasy. Dopiero skończona wojna, wyzwolenie, które wcale nie przyniosło wolności, walka z Kościołem i zwykłe codzienne życie, w którym ludzie próbowali związać koniec z końcem. Rok 1949 w Lublinie był szczególnie gorący i nie chodziło o lato, które przyniosło znamienne wydarzenia.
W nowej rzeczywistości trzeba było nauczyć się jakoś żyć. To, co do tej pory znane, nowa władza zaczęła kwestionować. Wartości chrześcijańskie, zaangażowanie katolików w różne działania społeczne, obecność kapłanów w szpitalach czy religii w szkole znalazły się na czarnej liście.
- Trzeba pamiętać, że Kościół dla nowej władzy, jaka ukonstytuowała się w powojennej Polsce, był przeciwnikiem nie tylko ideologicznym, ale i politycznym. Celem, jaki partia sobie postawiła było ograniczenie roli kapłanów i wartości chrześcijańskich w życiu społecznym i wyeliminowanie ich ze środowiska robotników i młodzieży - wyjaśnia Jacek Wołoszyn z lubelskiego IPN.
Zmasowane uderzenie przyszło właśnie w 1949 roku. By uniemożliwić młodzieży w Lublinie udział w procesji Bożego Ciała, zarządzono obowiązkowe szkolenie wojskowe, które młodzi musieli odbyć. Wytworzyło to atmosferę strachu i napięcia.
W takim właśnie czasie na obrazie Matki Bożej w lubelskiej katedrze pojawiły się łzy. Władze uznały to za mistyfikację i oskarżyły Kościół o próbę obalenia ustroju, ludzie widzieli cud. Mimo negatywnych artykułów w prasie, wierni tysiącami napływali do Lublina, by pomodlić się w katedrze. Wśród osób, które postanowiły przyjechać była 18-letnia Helena Rabczuk.
Antoni Szymoniuk siostrzeniec Heleny Rabczuk
Agnieszka Gieroba /Foto Gość
- Helena była siostrą mojej mamy. To z jej wspomnień wiem, że ciocia była młodą, zdrową, silną kobietą. Miała ogromne przywiązanie do Matki Bożej, dlatego gdy do naszej wsi pod Włodawę dotarła wiadomość o cudzie w Lublinie, Helena postanowiła pojechać - opowiada Antoni Szymoniuk, siostrzeniec Heleny Rabczuk.
Niestety pod katedrą zdarzył się wypadek, który do dziś nie został wyjaśniony. Według oficjalnych danych ówczesnych władz, tłum stratował dziewczynę.
- Wersja oficjalna była taka, że ciocię Helenę ludzie zadeptali. W naszej rodzinie jednak i w okolicy zawsze się mówiło, że Helena została zamordowana przez komunistów. Mama wspominała, że gdy jej siostrę przywieziono w końcu w trumnie do domu, miała na skroni i za uchem wielkiego siniaka, jakby ktoś czymś mocno ją uderzył. Rodzina wykluczyła, że ciocia mogła zemdleć. Była młoda, zdrowa i silna - opowiada pan Antoni.
W przyszłym roku minie 70 lat od tamtych wydarzeń. Z tej okazji wydawnictwo Gaudium przygotowuje publikację na temat cudu.
- 20 lat temu powstało pierwsze opracowanie tamtych wydarzeń dokonane przez panią Agnieszkę Gierobę. Nie udało się wówczas dotrzeć do dokumentów, które dziś są dostępne w IPN, ale były żywe relacje świadków. Dziś sytuacja się zmieniła. Bezpośredni świadkowie już nie żyją, ale odnalazły się dokumenty uważane za zniszczone. Ich opracowania podjęła się pani Mariola Kaca-Błasińska z naszego wydawnictwa. Trwają prace nad książką, która ukaże się w przyszłym roku - mówi ks. Marek Szymański z wydawnictwa Gaudium.
Prezentacja źródeł, do których udało się dotrzeć 20 lat temu i dziś oraz omówienie stosunków państwo-Kościół było tematem sesji pt. "70 lat temu Lublin stał się Częstochową", jaka odbyła się na lubelskim Zamku. Uczestniczyli w niej prof. Jacek Wołoszyn z INP, Agnieszka Gieroba z "Gościa Niedzielnego" i Mariola Kaca-Błasińska z Wydawnictwa Gaudium. Spotkanie poprowadził ks. Marek Szymański.
Więcej o wydarzeniach z 1949 roku w kolejnym "Gościu Niedzielnym".