Na co dzień każdy jakoś sobie radzi. Latem jest dużo łatwiej niż zimą, ale i tak trzeba dużo wysiłku by przeżyć na ulicy. Pielgrzymka, na którą Caritas zaprosiła bezdomnych to okazja by wrócić do normalności.
Mirek i Andrzej są braćmi. Obaj po różnych doświadczeniach i przejściach nie mają dziś żadnego adresu zameldowania.
- Ja tak do końca nie jestem bezdomny. Mieszkam z kimś, no nie będę udawał, że to żona, bo to konkubina, ale mieszkam z nią od 10 lat. Warunki trudne, jeden pokój, na ścianach grzyb, że aż czarno. Na początku próbowałem z nim walczyć. Skułem wszystko do gołej cegły, malowałem różnymi preparatami na grzyb, ale to nic nie daje. Niski parter w starym budynku bez izolacji daje taki efekt. Już z tym grzybem nie walczę. Nie mam siły, a spać gdzie mam - mówi ze szczerością Andrzej.
Jego brat Mirek też nie ma łatwo. Kiedyś, ponad 20 lat temu pracował jako elektryk w kopalni. Potem zajął się wykończeniówką, ale mu nie poszło. Na robocie połamał nogi, które tak źle się zrosły, że porusza się z trudem o kulach.
- Mam rentę 600 zł, więc nie jest najgorzej. Na początku, jak nie mogłem chodzić, to co było robić, tylko picie zostawało. No i w końcu znalazłem się na ulicy. Latem to jeszcze o tych kulach pomalutku sobie przejdę. Jak się zmęczę, usiądę byle gdzie, ale zimą to nie ma co się ruszać. Boję się, że się przewrócę i znowu połamię i w ogóle nie będę się ruszał. Nauczyłem się jakoś żyć, a od pewnego czasu mieszkam u jednej starszej pani, której pomogę czasem w czymś, bo mam sprawne ręce, a ona czuje się bezpieczniej, gdy nie jest sama. Nie narzekam na swoje życie - opowiada Mirek.
Każdy jakoś sobie radzi, ma swoje ścieżki. Najczęściej krzyżują się one w kuchni dla ubogich przy ulicy Zielonej w Lublinie.
- Zawsze zupę człowiek zje i chleb dostanie. To dwa złote zaoszczędzone i jak w brzuchu burczy, jest co przekąsić - mówią panowie.
To właśnie wśród bywalców na Zielonej oraz na lubelskich dworcach rozdawano zaproszenia na pierwszą pielgrzymkę bezdomnych do Krasnobrodu.
Pierwsza pielgrzymka bezdomnych z Lublina
Agnieszka Gieroba /Foto Gość
Zgłosiło się niewielu, ale nie o tłumy tu chodziło.
- Kiedy dostaliśmy zaproszenie na pielgrzymkę, od razu przyszło nam do głowy, żeby skorzystać. Przecież człowiek i tak nie ma co robić całymi dniami. Jak nie zajmiesz rąk, głupoty do głowy przychodzą, a na pielgrzymce znowu można poczuć się jak zwyczajny człowiek - mówią panowie.
Pomysł, by zorganizować taki wyjazd pojawił się wiosną podczas wielkopostnych rekolekcji dla osób bezdomnych.
– Pewną tradycją są takie spotkania rekolekcyjne przed świętami, ale między Wielkim Postem i Adwentem jest dosyć długi okres, kiedy to większość bezdomnych radzi sobie po swojemu. Od dłuższego czasu słyszeliśmy, że przydałoby się jeszcze coś dla nich zorganizować. Tak pojawiła się myśl, by zaprosić ich na pielgrzymkę – mówi o. Krzysztof Michalak, kapucyn, który od lat pracuje z osobami na ulicy.
Inicjatywę podjął lubelski Caritas i Lubelskie Dworce, które udostępniły autokar.
Zanim pielgrzymka wyruszyła, była możliwość, by w Domu Spotkania Caritas umyć się, dostać czyste ubranie i zjeść śniadanie.
Jakie będą owoce tego czasu, pokaże przyszłość. Może dla kogoś taki wyjazd będzie motywacją, by spróbować wyjść z bezdomności.