„Gość Niedzielny” to dobrych (w sensie długości, ale i jakości) kilka lat mojego życia. Osiem lat tej samej drogi z Czubów do centrum miasta, pracy z kilkoma szefami, przyjaźni z Agnieszką i zaufania, jakim mnie obdarzono.
Wszystko zaczęło się niedługo po studiach, jeszcze bez rodziny, kiedy głowa pełna pomysłów i serce zapalone do ewangelizacji były gotowe na podbój wschodnich rubieży Rzeczypospolitej. To była końcówka sierpnia lub początek września. W redakcji pojawiłam się dosłownie z ulicy, kiedy po kilkugodzinnym roznoszeniu listów motywacyjnych po okolicznych firmach dotarłam na skraj placu przy katedrze, przed pałac biskupi. Już dziś nie pamiętam, kto mi powiedział, że pod tym adresem mieści się lubelska redakcja „Gościa Niedzielnego”. Trochę zdziwiona tym, że brama była zamknięta, postanowiłam zejść wąskim przejściem w dół i poszukać wejścia od tyłu. Nie wiedziałam, czy uda mi się dotrzeć do środka. Było około 15.00, ale ja jeszcze nie wiedziałam, że miałam małe szanse, aby zastać kogoś w redakcji. Pracowaliśmy zwykle do 13.00, chyba że trzeba było przygotować jakiś tekst „na wczoraj” albo zrobić porządki… Szczęśliwie trafiłam właśnie na sprzątanie, redakcja była otwarta, a przy komputerze zastałam mojego przyszłego szefa, ks. dr. Ryszarda Podporę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.