To już niemal pięćdziesiąt lat od śmierci wybitnego intelektualisty katolickiego, dziś niemal zapomnianego, Jerzego Zawieyskiego.
Był dramaturgiem, eseistą, publicystą, także posłem na Sejm RP z ramienia Ruchu „Znak”. Był też człowiekiem wiary dramatycznej, naznaczonej cierpieniem, poszukiwaniem, nieraz rozpaczą… Kiedy sięgam po jego „Drogę katechumena”, odkrywam niesłabnącą aktualność tych tekstów:
Oto noc nad światem, ciemna i groźna, długa, zdaje się bez końca.
Nad ziemią niebo bez gwiazd.
Na krańcach dalekich, poza horyzontem dogasają pożary, ostatnie jeszcze znaki wojny.
Nie widzimy się poprzez ciemność i zdaje się nawet, jakbyśmy nigdy nie byli zdolni dojrzeć się nawzajem.
Stąpamy pośród ruin i jesteśmy prawdziwie jak Hiob na ruinach świata.
Wiemy, że obok nas przechodzi człowiek. Drugi człowiek, który błądzi i szuka. Wołamy się w ciemnościach, ale ręce nie mogą natrafić na wyciągnięte ręce tamtego.
W 1968 r. z mównicy sejmowej bronił strajkujących i bitych studentów. Jego śmierć rok później oficjalnie została uznana za samobójstwo, wersja nieoficjalna (i niepotwierdzona) wiąże ją z działaniami służb…
Zawieyski miał swoją tajemnicę, o której wiedzieli nieliczni – skłonności homoseksualne. Przyjaciele wiedzieli, że jego krzyżem był konflikt między żarliwą wiarą katolicką a orientacją.
Równie niepamiętany i pomijany ks. Pasierb pisał o nim:
Sam też pragnął przyjaźni, chciał być kochany. Samotność była jego podstawowym doznaniem. […] Wobec niezrozumienia, nietolerancji, wobec możliwości szyderstwa i generalnego potępienia a priori, zwłaszcza ze strony współwyznawców, Zawieyski żył z tajemnicą swojej miłości, nie powierzając jej dramatom, powieściom czy dziennikom. („Miasto na górze”).
„Zwłaszcza ze strony współwyznawców...” Aktualne, prawda? Nie chcę tolerancji, która mówi: „to wszystko jedno, jego sprawa”. Ale nie chcę też nietolerancji, która głosi: „zboczeńcy i dewianci”. Oczekuję i w tej kwestii miłosierdzia, które „nie złamie trzciny nadłamanej”.
Chcę w Zawieyskim dostrzec przede wszystkim człowieka, który w okresie „politycznego mroku” był znakiem sprzeciwu. Wspierał młodego Zbigniewa Herberta w najtrudniejszych momentach. Chcę w nim dostrzec człowieka, który Chrystusa ukrzyżowanego odkrywa przez uznanie własnej grzeszności.